Rozpoczyna się następna runda rozmów tzw. pokojowych z pistoletem przy skroni Ukrainy. Kolejny dzień strasznej wojny. Najnowsze doniesienia mówią o zamrożonym froncie wokół Kijowa. Rosyjskie wojska nacierają w kierunku Charkowa i od Mariupola. Celem jest okrążenie obrońców walczących na granicy z Donbasem. W pracy, można rzec, dzień standardowy. Rozpoczynam od doniesień agencyjnych, potem kolej na ukraińskie portale informacyjne. W jednym uchu BBC, w drugim polskie komentarze. Ale dziś jest trochę inaczej - pod stołem raczkuje moja wnuczka.

Kończy roczek. Jest przywiązana do rodziców. Ważna jest dla niej codzienna rutyna i poczucie bezpieczeństwa. Jeśli jest głodna, je. Jeśli się czuje zmęczona, zasypia. Nie przeszkadza mi w pracy. Pomaga!! Patrząc na nią, widzę ukraińskie dzieci, które zmuszone były spakować bajki do plecaków i ruszyć z rodzicami na zachód. Uciekają przed wojną. Maszerują dzielnie wzdłuż drogi lub siedzą przypięte do fotelika w samochodzie. Niektóre od tygodni nie wychodzą ze schronów. Są takie, które nigdy nie będą już chodzić. Nie dorosną. Nie żyją. O nich myślę szczególnie, patrząc na wnuczkę.  

Ofiarami wojny stały się również dzieci nienarodzone. Giną w matczynych brzuchach lub rodzą się za wcześnie, nieprzygotowane fizjologicznie, by stawić czoła rzeczywistości. Według najnowszych danych, liczba wcześniaków, jakie przychodzą na świat w ukraińskich porodówkach, przekroczyła połowę wszystkich rodzących się dzieci. Powodem jest stres wywołany wojną, także problemy z zapewnieniem matce odpowiedniej diety i infekcje. Niektóre niemowlaki ważą zaledwie 600 gramów. Nie da się im zapewnić specjalistycznej opieki w schronie przeciwlotniczym, piwnicy czy na stacji metra.

Patrzę na wnuczkę. Obłożyła się klockami i układa kolejny domek. Jak się znudzi, sięgnie po swoją ulubioną bajkę ze zwierzętami i przez chwilę zatopi się w swoim mikroskopijnym świecie. Potem będzie obiad i spacer. Po powrocie drzemka - wszystko jest przewidywalne. Na tym polega jej codzienne życie. Tymczasem mali Ukraińcy narażeni są na wojenne potworności. Rodzice wywieźli niektóre pociechy w odległe miejsca - na przykład do Polski - po to by mogli bronić swoich domów przynajmniej bez tego jednego zmartwienia. Wyniszczającym skutkiem tej wojny jest także rozłąka.

Małe dzieci są jak małe zwierzątka. Nie myślą, raczej czują. Za każdym razem, gdy żegnają się z rodzicami, wydaje im się, że to na zawsze. W kontekście wojny mają prawo się tego obawiać. Ich rodzice także. Obserwuję troskę, z jaką uchodźcy otaczani są w kraju. Prowadzone oddolnie inicjatywy naprawdę imponują. Młodzi Ukraińcy zaczęli już chodzić do szkół, mają też zapewnioną opiekę psychologiczną. Często terapeutkami są Ukrainki, które z tego samego powodu znalazły się poza granicami swojego kraju. W tym koszmarnym dla nich czasie tworzą się ważne wspomnienia.

Za godzinę odezwie się dzwonek. Otworzą się drzwi i wnuczka oszaleje z radości - na widok matki dzieci reagują wyjątkowo. Wytrąca się w nich jakiś dodatkowy pierwiastek szczęścia. Ubierzemy ją i przekażemy synowej jak pałeczkę w sztafecie. Jutro będzie tak samo. Wszystko jest do przewidzenia. Dla ukraińskich dzieci rozpoczął się właśnie maraton niepewności. Po początkowym szoku przyjdzie tęsknota za utraconym domem. Za przyjaciółmi, którzy też wyjechali z rodzicami, placem zabaw czy szkołą, po które został głęboki do samego piekła lej po bombie. Tam, na samym dnie siedzi diabeł.