Tadeusz Błażusiak pod koniec zeszłego roku w Krakowie zakończył sportową karierę. Przez lata stał się światową gwiazdą zawodów enduro zdobywając m.in. tytuł mistrza świata. Jak zmieniło się jego życie po zakończeniu kariery? Czym zajmował się w ostatnich miesiącach i czy jako sportowiec był przesądny? Opowiedział o tym w rozmowie z Patrykiem Serwańskim.


Patryk Serwański, RMF FM: Za tobą wizyta w Polsce w związku z zawodami RedBull111Megawatt. Były emocje?

Tadeusz Błażusiak: Wszystko ułożyło się najlepiej, jak mogło. Na zawodach były idealne warunki, choć wcześniej w tygodniu padało. Na szczęście w weekend pogoda w Kleszczowie była idealna. Dopisali kibice. Było naprawdę mnóstwo ludzi. Pozytywne emocje, entuzjazm - czyli to wszystko, co jest niezbędne na takich imprezach. Sportowo też wyszło perfekcyjnie. Finał był naprawdę wymagający, a walka o zwycięstwo toczyła się pomiędzy dwoma zawodnikami dosłownie do ostatnich metrów. Zwyciężył Jonny Walker z Wielkiej Brytanii. Ale rywalizacja była naprawdę pasjonująca. W sobotnich eliminacjach wystartowało 1200 zawodników!

Jesteś już od kilku miesięcy na sportowej emeryturze. Odczuwasz jakieś różnice w swoim życiu? Dowiedziałeś się o sobie czegoś nowego?

Te zmiany były dość duże. Od grudnia robiłem rzeczy, na które wcześniej brakowało mi czasu. Takie zupełnie normalne. To na co normalnie masz czas, ale mnie go przez 20 lat brakowało. Moim założeniem było robienie tego, na co miałem ochotę. Chciałem iść na rower - szedłem na rower. Chciałem pojeździć na motocyklu, to jechałem. Chciałem nie robić nic, to leniuchowałem. Dało mi to czas na odpoczynek, zebranie myśli. Jestem jednak związany ze sportem, bo zostałem z wieloma moimi sponsorami jako ambasador. Miałem trochę imprez w kalendarzu, więc trochę obowiązków miałem. Jednak to był okres pełnego luzu. Teraz zaczynam się rozglądać za czymś nowym, choć pomysłu na siebie jeszcze nie mam. Nie chcę tylko siedzieć i patrzeć w sufit.

Na co konkretnie brakowało ci czasu w trakcie kariery?

Tak naprawdę na wszystko po trochę. Najważniejsze było teraz to, że nie musiałem iść na trening. Wszystko mogłem, nic nie musiałem. Dzięki temu szybko okazało się, że niektóre rzeczy robione bez przymusu przynoszą dużo przyjemności. Teraz mogłem posiedzieć dłużej przy śniadaniu, spokojnie wypić kawę, zacząć dzień później. W sporcie profesjonalnym dzień przerwy to dzień straty. Teraz spokojne wypicie kawy było czymś nowym.

Dbasz o siebie, bo większość sportowców jednak po karierze dostaje trochę dodatkowych kilogramów?

Jest w tym dużo prawdy. Po ostatnich zawodach w grudniu nie robiłem nic związanego ze sportem czy ćwiczeniami przed dwa miesiące. Potem zaczęło mi to wracać. Wróciłem na motocykl, na siłownię. Złapałem znów rytm, ale nie przy tej samej intensywności. Opanowałem wagę i jestem może 2-3 kilo cięższy niż w okresie startowym. Ważne było, że zostałem z moimi partnerami. Pomagałem przy rozwoju sprzętu dla drużyny KTM, byłem na imprezach hard enduro robionych przez Red Bulla. Poznałem zawody z innej perspektywy. Wiem już, jak to wszystko działa, ale to też była motywacja, by być w formie. Dzięki temu podtrzymałem ten ogień.

Bycie ambasadorem różnych marek czy firm to oczywiście ważna kwestia z punktu widzenia finansów, ale jak widzisz swoją rolę jako pewnego autorytetu, który może pokazać jak uprawiać motorsport bezpiecznie, jak zachowywać się odpowiedzialnie na drodze. Widzisz się w takich projektach?

Na dziś nie prowadzimy żadnego ukierunkowanego działania w tym zakresie. Na pewno ludzie, którzy przenoszą wyścigi na drogi powinni swoją energię zużywać w miejscach bezpiecznych - na torach. Taka infrastruktura powinna powstawać i myślę, że obiekty do motorsportu mogą to zmienić. Na pewno te kwestie są ważne. Jeśli pojawi się odpowiedni projekt, chętnie wezmę w tym udział. Młodym ludziom trzeba pomóc, pokazać im odpowiednią drogę. Emocje zostawmy na torze, a na drodze trzeba pamiętać o bezpieczeństwie i kulturze jazdy - to kluczowe.

Jak oceniasz popularność enduro, motocrossu w Polsce? Rzadko o tym słyszymy, ale miejsc do uprawianie tych sportów jest trochę w naszym kraju.

Jak każdy sport ten także opiera się na amatorach. Off-road w Polsce jest całkiem popularny. Jest sporo zespołów profesjonalnych czy półprofesjonalnych. Tego typu dyscypliny, które wymagają czasu, sprzętu mają swoich odbiorców. Szkoda, że w tym sportowym mainstreamie mamy tego mniej. Ja mam nadzieję, że sporty motocyklowe będą kojarzyć się z fajnym ściganiem, dobrą organizacją i bezpieczeństwem a nie z wypadkami. Jednak każdy kto ściga się motocyklem, musi sobie zdawać sprawę, że to wiąże się z ryzykiem. Chciałbym, żeby w przyszłości w Polsce tych ośrodków do jazdy było więcej. To w tym kierunku idzie. 10 lat temu sytuacja była zupełnie inna. To wszystko powoli ale się rozwija.

Jak radzić sobie z tą świadomością, że udział w zawodach wiąże się z ryzykiem? Oczywiście każdy sport niesie ze sobą ryzyko kontuzji, ale jednak sporty motocyklowe to nie siatkówka czy koszykówka. Trudno jest się wyłączyć z myślenia o tym niebezpieczeństwie?

 W przypadku zawodników profesjonalnych to funkcjonuje w specyficzny sposób. Dla nas to co wykonujemy jest naturalne w pewnym momencie. Wiemy, że podejmujemy ryzyko, ale to nie znaczy, że żyję z jakimś piętnem. Bardziej myślisz o tym, że wypadek jest możliwy. W motorsporcie wypadki to nie jest jednak powszechne zjawisko. Musisz wiedzieć, że coś się może stać, ale wypadki są możliwe także w normalnym ruchu drogowym w codziennym życiu.

Jako sportowiec byłeś przesądny?

Nie. Moim komfortem, żeby na zawodach czuć się dobrze, było odpowiednia ilość pracy. Dobre przygotowanie fizyczne, motocykl przygotowany na maksymalnym poziomie. Jeśli wszystkie elementy były zgrane, mogłem czuć się bezpiecznie na motocyklu. To była moja strefa komfortu, która pozwalała mi się spokojnie ścigać. 

(j.)