W sierpniu ubiegłego roku kajakarze Akademickiego Koła Turystyki Kajakowej "Bystrze" AGH z Krakowa, jako pierwsza polska grupa kajakowa, pokonali przełom rzeki Kolorado, wiodący przez słynny Wielki Kanion. Na pozwolenie władz Parku Narodowego Grand Canyon czekali aż 19 lat. Zdjęcia z tej wyprawy już od czwartku można będzie oglądać na specjalnej wystawie w gmachu głównym Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Uroczyste otwarcie o godz. 14.

W rozmowie z Grzegorzem Jasińskim Tomasz Jakubiec "Tomanek" i Robert Drak "Benek" opowiadają o przygotowaniach do wyprawy, wymaganiach Parku Narodowego Grand Canyon, przebiegu spływu i wrażeniach, które po sobie pozostawił.

Grzegorz Jasiński: Panowie, to trwało 19 lat, aż trudno uwierzyć, że mieliście tyle cierpliwości, żeby doczekać z realizacją tych planów do momentu, kiedy władze parku Grand Canyon wam na to pozwoliły. Jak panowie wspominacie ten moment, kiedy przyszła wiadomość?

Tomasz Jakubiec: Początek roku, bodajże zima, dzwoni kolega Sabała - najbardziej uparty z nas, góral z Rabki, który zapisał się do kolejki i trzymał ją przez te 19 lat i mówi, że jest miejsce. Dla nas, dla większości było to na tyle duże zaskoczenie, że w zasadzie nam szczęki opadły.

Ile osób z tych, które wtedy jeszcze planowały, do tej pory dotrzymało w dobrej formie i w chęci moczenia się przez 3 tygodnie?

Tomasz Jakubiec: W dobrej formie i chęci dotrwali wszyscy. Było nas sześciu w tym 1994 roku. Zdecydowały się dokończyć ten temat, rozpoczęty wtedy, cztery osoby.

No to całkiem niezły wynik. Jak rozumiem nie dostaliście panowie takiej możliwości: przyjedźcie kiedy chcecie. To był ściśle określony termin?

Tomasz Jakubiec: Oczywiście. Tutaj dostaliśmy kilka terminów do wyboru. Z tych terminów - one były rozciągnięte na dwa, trzy lata w różnych miesiącach, bo wpływa się na Kolorado przez cały rok - wybraliśmy ten, który odpowiadał nam wszystkim. Padło na sierpień.

Jakie warunki wstępne postawili włodarze parku?

Robert Drak: To nie były warunki wstępne. To były warunki ściśle określone. Musieliśmy dostosować się do regulaminu, który jest bardzo długi. Musieliśmy go przeczytać. Musieliśmy go zaakceptować i znać. Mieliśmy przed wypłynięciem dwie szczegółowe odprawy, które były prowadzone przez strażników parku. Jedna dotyczyła bardzo szczegółowego sprawdzenia sprzętu, sprzętu asekuracyjnego, kamizelek, rzutek, wyposażenia pontonów w apteczki. To była cała lista, którą musieliśmy przeczytać i zaakceptować. A drugą odprawą była odprawa, która dotyczyła bezpieczeństwa, przyrody, ochrony przyrody. Bardzo szczegółowe zasady.

Nie mieliście możliwości korzystania z przewodników, bo to był spływ niekomercyjny, na którym sami chcieliście się prowadzić.

Tomasz Jakubiec: Jako spływ niekomercyjny, nie mieliśmy prawa zapraszać do udziału zawodowych przewodników. Zaprosiliśmy dwójkę Amerykanów, których plusem było to, że oni pływali na rzece w tej masie, pływali na pontonach z długimi wiosłami, czyli robili coś, na czym my się nie znaliśmy. My pływamy na rzekach górskich na kajakach, na jedynkach. To potrafimy robić i tego się nie obawialiśmy. To, co nas niepokoiło, to właśnie te pontony ważące prawie tonę, które trzeba było bezpiecznie przez całą rzekę razem z całym sprzętem przeprowadzić. 

Oczywiście we własnym kajaku nikt nie mógł przewozić własnego sprzętu, a tego sprzętu było dużo, bo było was kilkanaście osób, dokładnie szesnaście i osiemnaście dni, więc jak się przemnoży, to musieliście mieć wszystko ze sobą i przez cały czas wszystkie swoje śmieci trzymać do samego końca. Jak to było?

Tomasz Jakubiec: Musieliśmy mieć praktycznie wszystko ze sobą. Od żywności poprzez sprzęt częściowo nawet zdublowany na wypadek, gdyby się coś zdarzyło, ponieważ na 450 kilometrach rzeki, którą mieliśmy do pokonania, nie było fizycznej możliwości na uzupełnienie czegokolwiek, więc żeby nie zabrakło, żebyśmy nie głodowali, żeby jak się wiosło złamie było zapasowe, to wszystko musieliśmy mieć na tych czterech pontonach.

Kto prowadził te pontony? Bo to jak rozumiem było najtrudniejsze, bo to była nowość.

Tomasz Jakubiec: Pontony prowadziły po pierwsze te dwie osoby zaproszone, które miały nam pomóc przeprowadzić je przez rzekę. Oprócz tego osoby z naszej grupy, które się zgłosiły, które w jakiś tam sposób się przygotowywały do prowadzenia tych pontonów na szkoleniach, które przed wyjazdem organizowaliśmy.

Robert Drak: Wydawało nam się to bardzo trudne i faktycznie było bardzo trudne, ponieważ jest to styl amerykański. Próbowaliśmy rzeki europejskiej, największej, jaka jest z dużymi falami i jak to się robi na takim pontonie. Niestety skala rzeki, która jest w Europie nie oddaje tego, co jest w Stanach Zjednoczonych. Masa wody, przepływ wody, temperatura, fale jakie tam są, uznawane za jedno z największych bystrze w Ameryce - Lava Falls, która jest pod koniec płynięcia na dwieście... nie pamiętam, której mili. To było pod koniec drugiego tygodnia płynięcia. Jest to po prostu coś czego nie da się opisać, to trzeba przeżyć, żeby zobaczyć, co taka rzeka potrafi zrobić z pontonem, który waży tonę. To była duża odpowiedzialność, ponieważ wywrotka pontonu i utrata czegokolwiek z tego pontonu, zwłaszcza jedzenia bądź sprzętu biwakowo-kuchennego, mogła spowodować zakończenie spływu, a można było nas stamtąd wyciągnąć tylko helikopterami.

Ile kosztuje taki wyjazd, jeżeli ktoś by chciał? Po pierwsze wysiłku, żeby się przygotować, a potem konkretnie już żeby pojechać.

Tomasz Jakubiec: Wysiłku się nie da wycenić. To może być rok, mogą być dwa lata przygotowań. Finansowo - ponieważ wszystkie wyjazdy, które do tej pory robiliśmy my zawsze robimy sami, sami to organizujemy, więc możemy jakby kontrolować koszty - one są na pewno mniejsze. W przypadku wyjazdu na Kolorado, mówimy tu o miesięcznym pobycie, locie w tamtą stronę, wypożyczeniu sprzętu, bo nie wieźliśmy całego sprzętu ze sobą ze względów oczywistych. W wyżywieniu, ubezpieczeniu i tak dalej, to jest w granicach 8 tysięcy złotych na osobę - na miesięczny pobyt i spływ w Kolorado.

Robert Drak: Zasadą niekomercyjnego spływu jest, że wszystkie koszty dzieli się równo przez uczestników. Nikt nie może zapłacić mniej ani więcej. Sam spływ z tego, co liczyłem, to w granicach 800 dolarów na osobę za wypożyczenie sprzętu i jedzenie oraz za to wszystko, co tam jest na miejscu.

Ruszaliście panowie za jeziorem Powella i dopływaliście do jeziora Meade, przed zaporą Hoovera. Czy tam widać było na tym pierwszym odcinku jakiekolwiek zmiany poziomu wody, czy ta zapora spuszczała wodę, czy nie? Czy Państwo coś wiedzieliście o tym jak to będzie? Jak to wyglądało?

Robert Drak: Tak, wiedzieliśmy. Byliśmy wyposażeni w takie tabele pływów, o ile można to to tak powiedzieć, gdzie był określony maksymalny poziom i kiedy jest w danym miejscu minimalny. Nie zawsze się to sprawdzało. Było to bardzo uciążliwe, ponieważ część osób spała na pontonach. Pontony parkowało się wieczorem na wodzie. Rano budziliśmy się, a te pontony - zdarzało się tak kilka razy - były zupełnie na brzegu. Było to niebezpieczne, ponieważ mogły być pod tą wodą skały i raz się zdarzyło, że złapaliśmy w pontonie dziurę.

Tomasz Jakubiec: Te ruchy wody trochę nas zaskoczyły, bo to nie były ruchy na poziomie pół metra. Tam się zdarzało, że ta woda opadała 2 metry, 2,5 metra, więc ten brzeg, który wieczorem tam zostawialiśmy, rano był zdecydowanie inny i zdecydowanie dalej niż był wieczorem.

Robert Drak: A woda była mętna, także nie widać było od połowy, od połączenia małego Kolorado i Kolorado. Płynęliśmy w takim "kakao". Bardzo tego nie lubimy, jako kajakarze, bo...

W ogóle nie widać dna, tak?

Tomasz Jakubiec: Zmienia się w ogóle sposób czytania rzeki, to dla nas jest najistotniejsze, bo rzeka płynie przez kamienie, przez zakręty, spadki. Ona tworzy charakterystyczne miejsca. My, jeżeli ta woda jest taka, jaką znamy, czyli przejrzysta, potrafimy je odczytać, potrafimy zaareagować w odpowiedni sposób i wcześniej się ustawić. Przy tej mętnej wodzie były z tym na początku problemy. Musieliśmy się przestawić, no ale udało się.

Robert Drak: Jeszcze z jedną rzeczą wiąże się to, że wypływa ona z zapory. Temperatura tej wody była przydenna wynosiła kilka stopni. My nie mierzyliśmy, ale to było 5 stopni. Stanie w tej wodzie było bolesne.

Tomasz Jakubiec: Na zewnątrz 40 stopni, woda 5 stopni, to różnica temperatury...

I nie sposób przyzwyczaić się do tej temperatury?

Tomasz Jakubiec: Pod koniec ona tam podeszła pod 12 może 15 stopni. Dało się w niej jakoś tam umyć, wykąpać, ale na początku to było ciężko.

Ile minimum trzeba spędzić wcześniej na wodzie, żeby tam się w ogóle wybrać? Tak realnie?

Tomasz Jakubiec: To nie chodzi o czas spędzony na wodzie, tylko o umiejętności jakie się posiada. Tutaj na tej rzecze, mimo tego, że 90 procent Kolorado to jest rzeka w zasadzie spokojna, na której laik sobie poradzi płynąc kajakiem.... Nie! Źle! Laik sobie nie poradzi, ale jakiś średni pływający sobie poradzi, ale pozostali, te 10 procent przy 450 kilometrach, to jest ładnych dziesiątki kilometrów mocnej, górskiej rzeki i żeby bezpiecznie przepłynąć te miejsca, no to ze dwa, trzy lata trzeba popływać na rzekach górskich i zdobyć doświadczenie. Po prostu trzeba, żeby to zrobić bezpiecznie i wrócić całym i zdrowym do domu.

Co was zaskoczyło?

Robert Drak: Masa wody. Nie ma w Europie takiej rzeki, którą możnaby porównać z Kolorado. Takie rzeki są w Afryce, w Amerykach, natomiast to nie jest Europa. Może Rosja, Azja... I dla mnie największym zaskoczeniem była temperatura tej wody. To naprawdę był duży dyskomfort. Przestrzegali nas w czasie szkolenia, że człowieka trzeba wyciągać z wody szybko, bo hipotermia następuje bardzo szybko, w ciągu dziesięciu, piętnastu minut przebywania w takiej wodzie.

Tomasz Jakubiec: A jeżeli ja mogę mówić o zaskoczeniu. Zaskoczyło to, że mimo prawie 25 tysięcy osób, które rok w rok przez Grand Canyon przetaczają się, tam było czyściutko. Dzięki temu systemowi, tym przepisom, które obowiązują w Parku Narodowym. Dzięki temu, że wszyscy ludzie, jak sami zobaczyliśmy, stosują się do nich. My docieraliśmy do miejsc, na których w zasadze oprócz śladów stóp, które były na piasku, nie było widać, że przed nami dziesiątki, jeżeli nie setki, grup się przetoczyło. Nie było papierów, za przeproszeniem "papierzaków" po krzakach. Nie było smrodu, nie było resztek żywności, puszek. Było czyściusieńko, ale to też było dlatego, że wszyscy postępują zgodnie z zasadą, że wszystko, co do kanionu jest wwożone, wszystko z niego jest wywożone. To daje efekt.

Panowie mówicie, że to olbrzymia rzeka, ale jak się stoi na krawędzi kanionu na górze, to się wcale tej wielkości rzeki nie widzi. Ona wydaję się taka "cienka". Czy Ci z państwa, którzy po raz pierwszy zobaczyli Kolorado z góry, nie byli trochę na pierwszy rzut oka rozczarowani?

Tomasz Jakubiec: Nie, bo my już na bazie swoich doświadczeń wiemy, że to, co tam na dole, daleko gdzieś, wygląda jak jakaś niewinna zmarszczka, to w rzeczywistości jest coś, czego należy się bać. Także tutaj tego zaskoczenia nie było. Ten właśnie ogrom tam widać.

Samego kanionu?

Tomasz Jakubiec: Samego kanionu, ale to też ma przełożenie na rzekę. Jak ktoś ma wyobraźnię i potrafi sobie to przełożyć w głowie, żeby znaleźć odpowiednie proporcje, to zapiera dech w piersiach, to szczęki opadają na dół i stoi się godzinami nad tym kanionem w różnych dziesiątkach miejsc. Człowiek nie jest się w stanie napatrzeć i nie jest w stanie sobie wyobrazić, poczuć i zrozumieć tego, co ta przyroda tam zrobiła. To jest rzecz niewiarygodna i nie do opisania. To trzeba zobaczyć samemu. Zdjęcia na pewno w jakimś tam stopniu oddają różnorodność niesamowitą kanionu, bo to, co jest u góry, to jest ułamek tego, co można zobaczyć na dole. U góry jest makro, na dole jest mikro. A my w to mikro weszliśmy. Przez 18 dni widzieliśmy jak ten kanion się zmieniał, z dnia na dzień. Wydawałoby się, że 18 dni... oj tam będzie się nam nudziło w pewnym momencie. Ale guzik, co chwila co innego. Kolory skały, zmieniały się, konfiguracja kanionu się zmieniała. Raz wąskie, pionowe ściany, czerwone. Raz szerokie, rozłożyste, pokruszone, raz czarne jak na Śląsku, hałdy niesamowite. Do samego końca czekaliśmy, co nowego za zakrętem się wyłoni i nie byliśmy zawiedzeni. Rzeka to jest jakaś część kanionu. To, co na rzece widać, to, co mieliśmy możliwość zobaczyć, co jest dane niewielu, to te dziesiątki kanionów, które do tej głównej rzeki, do tego głównego koryta wpadają, które wyrzeźbiły niesamowite formacje i różnorodne skalne, szerokie doliny, wąskie, zaciskowe, jakieś niesamowicie pofałdowane. Ja do dzisiaj mam przed oczami zresztą takie fajne zdjęcia na tej wystawie, gdzie taka cudowna, turkusowa, woda sobie "ciurcyła" ciepła i ona wpadała do tego "kakao" Kolorado, mieszała się i to miejsce połączenia dawało niesamowity widok, już mówiąc, o tym co w tym samym kanionie ta woda wyżłobiła w skałach.

Czy po tej wyprawie macie panowie szanse zmierzyć się z czymś jeszcze trudniejszym, większym wyzwaniem, czy to właściwie jest tak na prawdę najpiękniejsze dla kajakarza miejsce na świecie?

Robert Drak: Rzeka Kolorado kajakowo nie jest jakimś takim strasznym wyzwaniem jeśli chodzi o trudność rzeki, to jest miejsce przepięknie geologicznie. Tam były kopalnie azbestu. Są jakieś źródła, gdzie jest arsen. Są miejsca, gdzie nie wolno pić wody, bo jest zanieczyszczona radioaktywnie. Tak, że z geologicznego punktu widzenia, dla kogoś, kto studiował geologię, to jest po prostu mekka i marzenie. Oni by tam nie spędzili 18 dni, tylko 118 dni, oglądając w zasadzie każdy kamyczek. Miejsce, jako atrakcja turystyczna, jest niesamowite. Ja osobiście chcę tam wrócić.

O tym, jak wygladał historyczny spływ, można sie przekonać na wystawie około 50 zdjęć w budynku Głównym AGH w Krakowie i na przeciwko Biblioteki Głównej. Podczas uroczystego otwarcia w czawartek o godzinie 14 w Auli Głównej AGH będzie można wysłuchać opowieści o Kanionie i zobaczyć film nakręcony podczas spływu. W Krakowie wystawa potrwa do 31 stycznia. Potem odwiedzi m.in. Warszawę, Gdańsk i Rzeszów. Będzie prezentowana też na spotkaniu polskich podróżników, żeglarzy i alpinistów "Kolosy" w Gdyni. Pojedzie też do Białowieży na spotkanie przedstawicieli parków narodowych.

(MRod)