Lech Poznań pokonał Wisłę Kraków 4:1 (0:0) w spotkaniu 11. kolejki ekstraklasy. Po bezbramkowej pierwszej połowie, piłkarze wzięli się do roboty. Wisła szybko objęła prowadzenie, ale gospodarze natychmiast wyrównali. Potem piłkarze Lecha udokumentowali swoją przewagę kolejnymi trafieniami.

Mimo że w tym sezonie o meczu Lecha z Wisłą nie można mówić "spotkanie na szczycie", to spotkanie aktualnego mistrza Polski z wicemistrzem zapowiadało się emocjonująco. Poznaniaków nie interesował żaden inny wynik niż zwycięstwo. Strata punktów oznaczała praktycznie pogrzebanie szans na obronienie mistrzowskiego tytułu. Ale i Wisła liczyła na wywiezienie co najmniej jednego punktu z Poznania.

Lechici od pierwszych minut przystąpili do zdecydowanego działania. Wyprowadzali kolejne ataki, jednak nie potrafili pokonać Mariusza Pawełka. Bramkarz Wisły parokrotnie ratował swój zespół. Sam jednak stworzył najgroźniejszą okazję do zdobycia bramki przez gospodarzy. W 37. minucie wypuścił piłkę z rąk, jednak piłkarzom Lecha nie udało się strzelić do pustej bramki.

W drugiej połowie piłkarze od razu postanowili wynagrodzić kibicom pierwsze bezbramkowe 45 minut. W 49. minucie Wisła przeprowadziła akcję lewą stroną. Do środka pola karnego zszedł Sobolewski, podał do Pawła Brożka, a ten z lewej strony strzałem w długi róg pokonał Kotorowskiego.

Odpowiedź Lecha była błyskawiczna. Obrońca Wisły wybił piłkę głową przed pole karne. Tam czyhał na nią Injac. Huknął z woleja z ponad 30 metrów w okienko wiślackiej bramki. Wyciągnięty jak struna Pawełek dotknął piłkę ręką, ale nie zdołał jej wybić.

W 59. minucie z rzutu wolnego strzelił Małecki. Kotorowski przerzucił piłkę nad poprzeczką z najwyższym trudem.

W 66. minucie Kriwiec po podaniu Kikuta wyprowadził Lecha na prowadzenie. Za stratę bramki przede wszystkim należy winić obrońców Wisły. Na polu karnym było ich czterech, ale żaden nie przypilnował łotewskiego napastnika.

Wisłę w 80. minucie dobił Stilić strzałem z rzutu karnego. Wcześniej Wilk sfaulował w polu karnym Tshibambę. W 89. doszło do groźnie wyglądającego incydentu. Po zderzeniu w środku pola z Peszką i Tshibambą na murawę upadł Cleber. Kontuzja obrońcy z Krakowa okazała się na tyle poważna, że na boisku pojawiła się karetka pogotowia, która odwiozła zawodnika do szpitala. Chwilę potem czwartą bramkę zdobył Możdżeń. Znów nie popisali się krakowscy obrońcy.