Nietypową drogę na igrzyska przeszły belgijskie bobsleistki. Trzy lata temu wygrały... casting, a pierwsze treningi przeprowadziły pod czujnym okiem kamer. Dziś zadebiutują na igrzyskach i choć szans na medal nie mają, to warto przyjrzeć się im nieco bliżej.

Elfje Willemsen i Eva Willemarck - pierwsza trenowała rzut oszczepem, druga biegi sprinterskie. Teraz tworzą załogę belgijskiego bobsleja. Trzy lata temu pewnie nawet nie przypuszczały, że zabrną tak daleko, bo przecież już sam awans na igrzyska to dla każdego sportowca nie lada wyczyn. A wszystko zaczęło się od programu telewizyjnego

Organizatorzy szukali sportowców, którzy chcieli spróbować czegoś nowego. Uprawiałam lekkoatletykę, ale wiedziałam, że w tej dyscyplinie nie spełnię marzenia, jakim był start na olimpiadzie. Wiele sobie nie obiecywałyśmy po bobslejach, ale z każdym rokiem czyniłyśmy większe postępy niż się spodziewałyśmy - powiedziała Willemarck.

Na torze w Whistler wystartują w bobie, który kupiły od łotewskiego zawodnika Janisa Mininsa. To nasz sportowy anioł. Wiedział, że sprzęt, który używamy, nie jest zbyt dobry, dlatego postanowił nam pomóc - stwierdziły 25-latki, których najlepszym miejscem w Pucharze Świata było 14. w niemieckim Winterbergu.

O pierwszym w karierze ślizgu w bobie Willemsen powiedziała wprost: Na jednym z zakrętów chciałam... wyskoczyć. Jechałyśmy coraz szybciej i szybciej, strasznie trzęsło moją głową. Jak przyznały bez programu nie byłoby nas w igrzyskach.