Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski przegrali z Maheshem Bhupathim z Indii i Białorusinem Maksem Mirnym 4:6, 4:6 w półfinale ATP World Tour Finals w londyńskiej O2 Arena (pula nagród 5 mln funtów). Zawody zamykają sezon tenisowy. Polacy zostali sklasyfikowani na szóstym miejscu w rankingu ATP "Doubles Race".

Nasi zawodnicy jako jedyni przeszli do półfinałów z kompletem zwycięstw w grupie A, w której pokonali kolejno: Czecha Lukasa Dlouhy'ego i Leandera Paesa z Indii (nr 4.), amerykańskich braci Boba i Mike'a Bryanów (1.) oraz Austriaka Juergena Melzera i Niemca Philippa Petzschnera (8.).

Bhupathi i Mirnyj niesamowicie dobrze dzisiaj grali i postanowili nam bardzo ciężkie warunki. Nie wiadomo nawet, czy taka gra jak z Bryanami wystarczyłaby nam do odniesienia zwycięstwa. Mieliśmy co prawda bardzo małe szanse w poszczególnych gemach, ale ich nie wykorzystaliśmy. Trochę szkoda, ale taki jest tenis - powiedział po meczu Matkowski.

W sumie Polacy nie wykorzystali żadnej z czterech piłek na przełamanie podań rywali, a sami obronili dziewięć z jedenastu.

Nie mieliśmy dzisiaj zbyt wiele szans na drugim serwisie, szczególnie moim. Cały czas atakowali nas z returnu i byliśmy ciągle pod presją. Szczególnie dobrze returnował Maks, choć to zawsze była silniejsza strona Mahesha. Próbowaliśmy coś zmieniać, ale bez skutków, bo im wszystko wychodziło - powiedział Fyrstenberg, którego rywale dwukrotnie przełamali, po jednym razie w każdym secie.

Był to czwarty pojedynek tych debli i po raz czwarty Polacy ponieśli porażkę, a trzeci raz na twardej nawierzchni.

Chyba po prostu nasza gra im bardzo leży. Zawsze wiedzą, jak z nami zagrać, my się z nimi męczymy, a dzisiaj wybitnie mieli swój dzień. Tak już widać jest, choć to trochę dziwne. Z Bryanami czy Nestorem i Zimonjicem, czyli teoretycznie silniejszymi parami, potrafimy wygrywać i to często, a z nimi nie - powiedział Matkowski.

Dlatego dobrze, że w przyszłym roku się rozdzielają. Inne pary głównie liczą na swój serwis i grają bardziej schematycznie, a oni ciągle coś zmieniają, więc trudno nawet przyjąć jakąś skuteczną taktykę przed meczem - dodał Fyrstenberg.

W przyszłym sezonie Mirnyj będzie grał z Kanadyjczykiem Danielem Nestorem, a Bhupathi na pierwsze trzy miesiące jest umówiony na wspólne występy z rodakiem Leanderem Paesem z Indii, z którym w latach ubiegłych trzykrotnie triumfował w Wielkim Szlemie.

Przez ostatnie jedenaście miesięcy był tylko tenis i tenis, więc teraz kilka dni zasłużonego odpoczynku, po udanej końcówce roku, ale już 10 grudnia czeka nas zgrupowanie w Sopocie i przygotowania do nowego sezonu - powiedział Matkowski.

Po trzech wygranych meczach w Londynie awansujemy na czwarte miejsce w rankingu. To nasz najlepszy wynik, choć nie udało nam się wejść do pierwszej trójki, co było naszym celem. Może wreszcie w przyszłym roku będziemy w trójce, no i może będą ciut lepsze wyniki w Wielkim Szlemie, bo tam się zdobywa najwięcej punktów jednak - dodał.

Polacy po raz czwarty zakwalifikowali się do kończącej sezon imprezy. W 2006 roku zadebiutowali w Masters Cup i przegrali trzy mecze, natomiast dwa lata później - również w Szanghaju - z dwoma zwycięstwami doszli do półfinału.

Przed rokiem, gdy impreza zmieniła nazwę i została przeniesiona do Londynu, nie wyszli z grupy, choć na otwarcie pokonali Nestora i Zimonjica, wówczas debel numer jeden na świecie. Później jednak ponieśli dwie porażki.

W niedzielę Bhupathi i Mirny zmierzą się z Nestorem i Serbem Nenadem Zimonjicem (nr 2.), którzy w półfinale wyeliminowali braci Bryanów (1.) 6:3, 3:6, 12-10.

O tytuł zagrają pary numer dwa i trzy, więc trudno mówić o jakimś zaskoczeniu. Zresztą w turnieju masters grają najlepsze deble, a my tu wygraliśmy trzy mecze. Ciężko jest typować, kto jutro zwycięży - powiedział Matkowski.