Amerykański dron, który stracił łączność ze stacją naziemną, wykonywał szkolny lot z Rumunii - poinformowało dziś Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych. Wojsko nie przesądza, aby przyczyną utraty drona była ingerencja z zewnątrz. Dron MQ9 Reaper w poniedziałek rozbił się nad Polską podczas awaryjnego lądowania - dowiedział się nieoficjalnie reporter RMF FM.

Zgodnie z wcześniejszym oficjalnym komunikatem dowództwa "przyziemienie nastąpiło zgodnie z procedurami w zabezpieczonym terenie niezamieszkanym". Według ustaleń dziennikarza RMF FM Krzysztofa Zasady, bezzałogowiec spadł na zalesiony teren kilka kilometrów od wojskowej bazy w Mirosławcu. 

Czy ktoś zakłócił sygnał GPS?

Mieliśmy, szczerze powiem, dosyć nerwową, nieprzespaną noc i w dowództwie, ale przede wszystkim w 12. Bazie Bezzałogowych Statków Powietrznych w Mirosławcu. Związane to było z tym, że w czasie lotu szkoleniowego amerykańskiego samolotu bezzałogowego MQ9 Reaper nastąpiła utrata kontroli nad tymże samolotem, co skutkowało tym, że musiało dojść do tak zwanego przymusowego przyziemienia tegoż samolotu w okolicach lotniska Mirosławiec - mówił na konferencji prasowej gen. Ireneusz Nowak.

Samolot wykonywał rutynową misję szkoleniową, która w tym przypadku powinna odbywać się raz na kwartał. Miał przetestować i wykonać podejścia do lądowania na lotnisku Mirosławiec w tak zwanym automatycznym systemie startów i lądowań. Wykonywał lot z bazy w Rumunii - poinformował gen. Nowak, dodając, że po wykonaniu zadania w Polsce maszyna miała wrócić do Rumunii.

Wojsko nie przesądza, że przyczyną utraty drona mogła być ingerencja z zewnątrz czyli np. celowe zakłócenie sygnału GPS, ale jak podkreślono, na tym etapie każda opcja jest brana pod uwagę. 
 
Na pierwszy rzut oka nie o GPS chodziło, ponieważ samolot mimo że autonomicznie i w tzw. backupowym trybie, ale wykonywał jednak lot po zaplanowanej z góry trasie. Jest to zadanie dla specjalistów i nie wykluczamy żadnej przyczyny, wszystkie będą badane - tłumaczył gen. Nowak. 

Maszyna automatycznie weszła w tryb awaryjny lotu po utracie łączności z obsługą naziemną i rozpoczęła lot do zaprogramowanego wcześniej miejsca. Musiała jednak spalić zatankowane paliwo - informowali wojskowi.

Ta maszyna po prostu krążyła sobie w prawym kręgu. Transmitowała kod czterocyfrowy, który oznacza samolot w niebezpieczeństwie - mówił generał.

To pozwoliło uniknąć zderzenia z innymi statkami w powietrzu. Dron został odnaleziony około dziewięć minut po awaryjnym lądowaniu. Na miejscu badają go polskie i amerykańskie służby. Bezzałogowiec nie nadaje się już do dalszych lotów.

Informacja o tym, że została utracona kontrola nad samolotem - jak podał inspektor - dotarła do polskiej strony ok. godz. 18. To jest tak zwana procedura "lost link", czyli krótko mówiąc załoga, która kontrolowała ten samolot z ziemi i znajdowała się w Rumunii, nie była w stanie dalej wykonywać tych czynności. Podjęta została próba transferu tej kontroli do innego stanowiska, które znajduje się w Mińsku Mazowieckim i przejęcia tej kontroli przez tych operatorów z Mińska Mazowieckiego. To się nie powiodło. W związku z powyższym podjęto decyzję o tym, że będzie przeprowadzona próba tego przymusowego przyziemienia - powiedział inspektor.

Każde lotnisko wojskowe, w tym to w Mirosławcu, ma - jak wyjaśnił gen. Nowak - strefę, w której można bezpiecznie - na teren niezamieszkały - zrzucić np. podwieszane zbiorniki z paliwem albo uzbrojenie w przypadku konieczności lądowania awaryjnego samolotem bojowym. Ta strefa to jest kilka mil na kilka mil, a więc powiedzmy 10 na 10 kilometrów, więc jest to dosyć duży obszar - zaznaczył.

Inspektor podkreślił też, że polska strona miała dużo czasu, żeby się przygotować. Od momentu, kiedy mieliśmy tę wiedzę, że amerykańska załoga utraciła kontrolę nad samolotem, wiedzieliśmy, że mamy około 4,5 godziny na przygotowanie się. Zatem podjęte zostały wszystkie procedury niezbędne w takim przypadku - powiedział, dodając, że powiadomione zostały Żandarmeria Wojskowa, Policja, Straż Pożarna i organy samorządowe.

Nie doszło do eksplozji ani pożaru

Według ustaleń dziennikarza RMF FM Krzysztofa Zasady, bezzałogowiec spadł na zalesiony teren kilka kilometrów od wojskowej bazy w Mirosławcu. 

Ten obszar nie był przypadkowy. Wszystko przebiegało zgodnie z procedurami. Mimo utraty łączności z bazą zadziałały systemy awaryjne. 

Najpierw maszyna kołowała nad Mirosławcem zużywając paliwo, następnie stopniowo obniżając pułap przyziemiła w lesie. Nie doszło do eksplozji ani pożaru - Reaper nie był uzbrojony. 

Trwa wyjaśnianie okoliczności tego incydentu. Dochodzenie wszczęła Żandarmeria Wojskowa. Postępowanie będzie prowadzone z Amerykanami. 

Utracona łączność z dronem

W poniedziałek przed godziną 22:00 dziennikarze RMF FM potwierdzili informację z Gorącej Linii RMF FM, że amerykańscy żołnierze stacjonujący w bazie bezzałogowców w Mirosławcu stracili łączność z dronem. 

Maszyna krążyła nad lotniskiem wojskowym i okolicami. W stan gotowości postawiono służby. Zabezpieczono tereny wokół bazy. Zamknięto ruch na kilku sąsiadujących z nią drogach. 

Dziennikarz RMF FM usłyszał, że było to dmuchanie na zimne, bo Reaper ma systemy automatycznego lądowania w zaprogramowane wcześniej miejsca. 

Po ponad godzinie bezzałogowiec wylądował. Jak podano, "przyziemienie nastąpiło zgodnie z procedurami w zabezpieczonym terenie niezamieszkanym. Miejsce zostało zabezpieczone przez służby".

W Polsce w bazie w Mirosławcu od 4 lat stacjopnuje amerykańska jednostka z dwoma Reaperami. Ta maszyna ma 20 metrów rozpiętości skrzydeł. Długość wynosi 11 metrów. Wartość to ponad 15 milionów dolarów.

Śledztwo w sprawie drona?

Wydział wojskowy Prokuratury Okręgowej w Poznaniu sprawdza, czy w związku z incydentem z amerykańskim dronem doszło do przestępstwa. 
 
Śledczy poinformowali, że jeśli będą ku temu podstawy, śledztwo zostanie wszczęte w oparciu o artykuł Kodeksu karnego mówiący o spowodowaniu zagrożenia katastrofą w ruchu powietrznym. Na razie żandarmi wojskowi pracują na miejscu upadku maszyny. To przyziemienie nie spowodowało znacznych szkód w lesie, ani poważnych strat, nie było eksplozji, nikt też nie ucierpiał.
 
Decyzja o wszczęciu śledztwa należy do polskich organów ścigania. Natomiast w związku z tym, że dron należał do żołnierzy amerykańskich i sterowali nim Amerykanie, najpewniej oni przejmą to śledztwo. Zgodnie z międzynarodowymi umowami, oni mają pierwszeństwo w ściganiu przestępstw popełnianych przez ich wojskowych, którzy stacjonują poza USA. 

Gen. Skrzypczak w Radiu RMF24 o "ucieczce" amerykańskiego drona

Zdaniem gen. Waldemara Skrzypczaka, który był gościem Rozmowy o 7:00 w Radiu RMF24, "ucieczka" drona MQ9 Reaper, należącego do Amerykanów stacjonujących w Mirosławcu w woj. zachodniopomorskim, jest wynikiem zakłócenia sygnału. 

Wiemy o tym, że w rejonie Pomorza Zachodniego i południowego Bałtyku Rosjanie prowadzą operację zakłócającą wszystkie możliwe sygnały - wyjaśniał gość Radia RMF24.

Ten dron ma alternatywne systemy. Kiedy ma utracony sygnał, może przejść na autonomiczne kierowanie i samodzielnie wylądować we wskazanym wcześniej przez pilotów miejscu - mówił gen. Waldemar Skrzypczak. 

Wojskowy podkreślił, że o zakłóceniach sygnału w rejonie Bałtyku mówią również piloci samolotów cywilnych. Trzeba to zidentyfikować i temu przeciwdziałać. To nie dotyczy jednego drona amerykańskiego, ale również komunikacji komercyjnej - ostrzegał. 

Gen. Skrzypczak był pytany również o to, co by się stało, gdyby amerykański dron się rozbił. 

Nie miał uzbrojenia, więc nie było zagrożenia bezpośredniego wybuchami. Jeżeli upadłby w miejscu, gdzie są ludzie, na pewno poczyniłby szkody. Samą swoją wielkością i paliwem, które przenosił w zbiornikach - mówił. 

O dronie MQ9 Reaper gen. Skrzypczak mówił, że jest to myśliwy-zabójca, który może być nosicielem różnego rodzaju uzbrojenia. Ma takie walory jak samolot myśliwski - wyjaśniał.