U nas ciągle jest bardzo dużo uchodźców. Jedni przyjeżdżają, inni wracają do siebie - mówi w rozmowie z reporterem RMF FM Wojciech Bakun, prezydent Przemyśla - miasta, które od początku wojny w Ukrainie stoi na pierwszej linii pomocy potrzebującym.

Maciej Pałahicki: Napływ uchodźców do naszego kraju zmniejszył się w ostatnim czasie, czy w Przemyślu także odczuliście, że jest mniej osób potrzebujących pomocy?

Wojciech Bakun: Rzeczywiście ten napływ uchodźców jest mniejszy. Ludzie w tej chwili migrują w jedną i drugą stronę. Część do nas przyjeżdża, a część wyjeżdża. Jedni i drudzy przejeżdżają przez Przemyśl, a w ostatnich dniach nawet więcej wyjeżdża, niż przyjeżdża. Miasta w głębi Polski mogą więc odczuć spadek liczby uchodźców, ale u nas nadal mamy bardzo duży ruch, bo my także obsługujemy ludzi, którzy wracają do Ukrainy. Dlatego podkreślaliśmy podczas ostatniego spotkania z premierem konieczność innego traktowania „miast frontowych”. Bo my będziemy dużo dłużej odczuwać wpływ uchodźców niż miasta w głębi kraju czy miasta europejskie. Tam napływu uchodźców może już nie być, ale u nas ruch przygraniczny nadal będzie większy. Zresztą cały czas jest większy, teraz w obu kierunkach. To jest pewnie związane ze świętami w Ukrainie, ale być może i z tym, że front przeniósł się bardziej na wschód i na przykład Kijów wraca do niemal normalnego funkcjonowania.

Z czym macie w tej chwili największy problem? Ci ludzie wciąż potrzebują się gdzieś zatrzymać, coś zjeść, gdzieś się umyć?

Dokładnie tak i to jest w Przemyślu bardzo dobrze zorganizowane. Nasze centrum pomocy humanitarnej ewoluuje z dnia na dzień. Teraz przygotowuje się do obsługi ruchu dwukierunkowego. Podobnie jak było z pierwszą falą osoby, które docierają do Przemyśla pojawiają się w różnych godzinach. W ciągu dnia trzy pociągi wyjeżdżają od nas do Ukrainy i osoby, które chcą nimi jechać mają sporo czasu, między jednym a drugim odjazdem. Niektórzy czekają na transport z głębi Ukrainy i one przechodzą granicę pieszo. Potrzebują zatrzymać się na kilka godzin czasami na cały dzień. My im też pomagamy, bo to nie są osoby dobrze wyekwipowane, które wyjeżdżały ze swojego domu i mogły zabrać, co chciały. Staramy się ich nakarmić, dać możliwość chwilowego odpoczynku, wzięcia prysznica i wyruszenia dalej. To wszystko odbywa się w naszym centrum zlokalizowanym w budynku po sklepie wielkopowierzchniowym przy ul. Lwowskiej. Mamy tam 1,5 tys. miejsc noclegowych, kilkadziesiąt pryszniców, strefę gastronomiczną, gdzie można zjeść śniadanie, obiad, kolację.  Otrzymać też środki czystości, środki higieniczne, ręczniki, jednorazowe klapki. Można dobrać sobie odzież, bo mamy spore zapasy ubrań i obuwia. Jeszcze dostają suchy prowiant na drogę, by nie podróżowali głodni. 

Naszego centrum pomocy humanitarnej nie traktujemy wyłącznie jako punktu pomocy bieżącej. Staramy się bardzo mocno wspierać inne organizacje w Polsce, które wspomagają uchodźców. Zwracają się do nas, że brakuje im środków czystości czy pampersów albo żywności i my staramy się w ramach naszych możliwości tym organizacjom pomagać. Duża pomoc z naszego centrum płynie także na Ukrainę. To zarówno żywność długoterminowa, środki czystości, ale też środki medyczne i opatrunkowe, w które zaopatrujemy kilka, jak nie kilkanaście, szpitali po stronie ukraińskiej. Codziennie busami i TIR-ami transportujemy je w kierunku Ukrainy.

Jak długo będziecie tak działać?

Tak długo, jak będziemy potrzebni. To zależy jednak od wielu czynników, bo budynek został nam użyczony. Tak długo jak firma zgodzi się, żebyśmy tam funkcjonowali, tak długo, jak będziemy mieć środki i tak długo, jak ci ludzie będą potrzebowali takiego miejsca. To nie jest miejsce dla naszych potrzeb, a dla uchodźców i osób wracających z uchodźstwa. Tak długo, jak będziemy w stanie sobie z tym radzić, tak długo tam będziemy. Na razie sobie radzimy. Mamy cały czas wsparcie, chociaż nie ukrywajmy, że ono  troszeczkę słabnie. 

Jaka pomoc w tej chwili najbardziej jest Wam potrzebna?

Dzielimy pomoc na dwa rodzaje: tą, która jest potrzebna na Ukrainie i tej pomocy potrzeba wciąż bardzo dużo. To przede wszystkim żywność długoterminowa i środki opatrunkowe, w mniejszej ilości środki czystości. Cały czas wysyłamy transporty z takimi rzeczami. To, czego czasem u nas brakuje to rzeczy dla dzieci: słodycze, soczki. Nie są to absolutnie produkty pierwszej potrzeby, ale dzieci, które do nas docierały zawsze dostawały jakiś miły prezent w postaci batonika, musu, soczku, bo to wywołuje choć na chwile uśmiech na ich twarzach. Tego faktycznie nieco teraz brakuje. W związku z tym, że robi się cieplej potrzebne są duże ilości wody, najlepiej w butelkach półlitrowych. Obsługujemy dziennie około dziesięciu tysięcy ludzi. Jeśli każdy weźmie tylko batonik czy wodę, to proszę sobie wyobrazić skalę potrzeb, z która się mierzymy.