Coś niedobrego dzieje się z rosyjską obroną przeciwlotniczą. Jeden z najważniejszych systemów, jakim dysponuje armia Władimira Putina, sprawia wrażenia dziurawego jak sito. W poniedziałek Ukraińcy poinformowali, że w wyniku niezakłóconego ataku na pozycje Rosjan na Krymie zniszczono trzy dywizjony obrony powietrznej. "Odnotowano natychmiastowe wyłączenie radarów kompleksów S-300 i S-400" - głosi komunikat Kijowa. Sprzęt, o którym mowa jest wart setki milionów dolarów.

Ostatnie dni dają Ukraińcom liczne powody do zadowolenia. Przypomnijmy - 1 czerwca: po raz pierwszy ukraińskie wojsko używa zachodniej broni do ataku na terytorium Rosji. Trafiono baterię kompleksu przeciwlotniczego S-300/S-400 w rejonie Biełgorodu, stacjonującą około 60 km od obecnej linii frontu. Do uderzenia wykorzystano prawdopodobnie amerykański system HIMARS.

W sieci pojawiły się nagrania, które mają dokumentować trafienie. Nie zostały jednak zweryfikowane.

Noc z 7-8 czerwca: ukraińskie drony zaatakowały lotnisko wojskowe w Achtubińsku (Rosja, obwód astrachański, około 500 km od terytorium Ukrainy). W bazie stacjonowały rosyjskie myśliwce najnowszej generacji Su-57. Maszyny wyposażone w technologię stealth weszły do służby dopiero w 2020 roku. Każdy egzemplarz wart jest dziesiątki milionów dolarów. Według ostrożnych szacunków Rosja dysponuje zaledwie 10 takimi maszynami. A właściwie dysponowała.

Atak ukraińskich dronów uszkodził przynajmniej jeden Su-57, chociaż źródła w Kijowie twierdzą, że również i kolejna taka maszyna może wymagać gruntownego remontu. O ile pierwszy myśliwiec został trafiony ewidentnie, o tyle skala uszkodzeń nie została rozpoznana.

Brytyjski think tank RUSI zauważa, że jeżeli myśliwiec da się w ogóle naprawić, to pracę będą bardzo kosztowne. Su-57 nie wszedł jeszcze do pełnej produkcji, a Moskwa wciąż oczekuje na ostateczną wersję Su-57M. Części zamienne do wyprodukowanych już maszyn są bardzo ograniczone.

9 czerwca telewizja Sky News, powołując się na źródła w ukraińskiej armii przekazała informację o pierwszym ataku lotnictwa Kijowa na terytorium Rosji. Do uderzenia miało dojść w rejonie Biełgorodu, a lokalni mieszkańcy donosili o słupie dymu unoszącym się nad miastem.

I wreszcie komunikat z 10 czerwca. W rejonie miasta Dżankoj (okupowany Krym) zaatakowano dywizję rakiet przeciwlotniczych S-400. Dwie kolejne dywizje systemów S-300 trafiono w pobliżu miejscowości Czornomorskie i Eupatoria. Sztab Generalny Sił Zbrojnych Ukrainy, przekazał:

"Żaden z naszych wystrzelonych pocisków nie został przechwycony przez 'wysoce skuteczną' obronę przeciwlotniczą wroga". Ukraińcy donoszą, że natychmiast odnotowano "wyłączenie radarów" zaatakowanych kompleksów i dalsze detonacje amunicji we wszystkich trzech zaatakowanych obszarach.

Co się dzieje z rosyjską obroną powietrzną?

Wiele wskazuje na to, że systematyczna praca Ukraińców nad rosyjską obroną powietrzną przynosi efekty. Zagrożone atakami są już nie tylko położone w głębi Rosji rafinerie, ale także strategiczne bazy położone w pobliżu frontu. Bazy, nad którymi niebo powinno być przecież szczególnie chronione. Nie jest.

Wraz z dostarczeniem Ukrainie przez USA amunicji ATACMS, rosyjska obrona wydaje się cierpieć. Amerykański Newsweek, powołując się na jednego z rosyjskich blogerów militarnych podaje, że siły ukraińskie wystrzeliły w nocy z 9 na 10 czerwca około 12 rakiet. Rosyjski portal "Astra" pisze o 10 rakietach. Jeżeli rzeczywiście żaden z tych pocisków nie został przechwycony - Rosjanie muszą poważnie zreorganizować ochronę swoich strategicznych obiektów. Jak donosi RUSI, rosyjskie lotniska nie są w większości wyposażone w skuteczne schrony dla samolotów, które chroniłyby maszyny przed relatywnie lekkimi nadlatującymi atakami.

Jak przewiduje RUSI, ataki ukraińskie mają na celu wypchnięcie Rosjan z baz w promieniu kilkuset kilometrów od frontu, co zmusi rosyjskie lotnictwo do znacznie dłuższych przelotów. W ciągu ostatnich miesięcy, to właśnie rosyjskie lotnictwo zaczęło odgrywać kluczową rolę w strategii machiny wojennej Władimira Putina. Nie tylko zapewniając osłonę wojskom lądowym, ale także poprzez wykorzystanie bomb szybujących do terroryzowania ukraińskiego wojska i cywili.

Rosjanie uruchomili masową produkcję zestawów skrzydeł wyposażonych w systemy naprowadzające. Taki sprzęt zmienia tysiące niekierowanych bomb burzących FAB o masie do 1,5 tony w precyzyjną broń dystansową. To właśnie te bomby siały regularne spustoszenie w szeregach ukraińskiej armii i w ukraińskich miastach. 

Bomby takie zrzucane są z rosyjskich samolotów lecących na dużych wysokościach, za linią frontu. Bombowce stanowią bardzo trudny cel do zestrzelenia i pozostają w zasadzie poza zasięgiem nawet systemów Patriot. Przechwytywanie samych bomb również nie wchodzi w grę. Jakkolwiek makabrycznie by to nie zabrzmiało - przechwytywanie takich pocisków jest nieopłacalne i błyskawicznie wyczerpałoby zapasy precyzyjnej amunicji Kijowa.

Ostatnie uderzenia Ukraińców w rosyjskie bazy na Krymie i w głębi Rosji niosą jedno przesłanie: nigdzie nie będziecie bezpieczni. Są także policzkiem dla Władimira Putina i całego systemu obrony Rosji, który przygotowując się na konfrontację z lotnictwem NATO, przeznaczył gigantyczne środki właśnie na obronę powietrzną. 

Ataki w obrębie Półwyspu Krymskiego mogą także stanowić przygotowanie do poważniejszego uderzenia na Most Kerczeński. A gdy pociski z Zachodu demolują rosyjską obronę, Kijów czeka jeszcze na myśliwce F-16.