Co chwilę sprawdza w aplikacji w telefonie, czy jej rodzina jest bezpieczna, czy w Dnieprze nie ogłoszono alarmu, czy nie spadają rakiety. Ubiegłej nocy rakieta uderzyła w blok, zaledwie kilometr od domu, w którym mieszkają 18-letni syn i mąż pani Inny. O życiu w cieniu wojny mówi nam Ukrainka, która w marcu 2022 roku uciekła do Polski.

"Zrozumiałam, że mogę go już nie zobaczyć"

Kiedy wybuchła wojna, pani Inna nie planowała od razu opuszczać swojego domu w Dnieprze, mieście w środkowo-wschodniej Ukrainie. Decyzja zapadła, kiedy Rosja zaatakowała Enerhodar i pojawiło się ryzyko, że Zaporoska Elektrownia Atomowa wybuchnie.

Wtedy zdecydowaliśmy, że musimy wywieźć dziecko. Porozmawiałam z mężem i powiedział: jedźcie. Kiedy wsiedliśmy do pociągu, mąż spojrzał na mnie, na naszego szesnastoletniego syna i zrozumieliśmy, że możemy się już nie zobaczyć - opowiada nam pani Inna. Mogliśmy wziąć tylko plecaki z rzeczami pierwszej potrzeby. W pociągu było pełno ludzi, mąż nas dosłownie wepchnął do środka, nie wszyscy się zmieścili... - tłumaczy.

Podróż pociągiem trwała dwie doby.

To był koszmar, staliśmy ściśnięci, ja trzymałam cudze dziecko na rękach. Wszędzie ludzie, nie było gdzie nogi postawić, żeby iść do łazienki. Zgasili światło, kazali nam wyłączyć telefony, być cicho. Żeby nas nie widzieli i nie zbombardowali. To było straszne - wspomina pani Inna.

Do Lwowa dotarli 5 marca, a granicę z Polską przekroczyli dwa dni później.

Zupełnie nie wiedzieliśmy, gdzie mamy jechać. Na początku trafiliśmy do Chełma, później do Łodzi i chcieliśmy jechać do Warszawy, ale ktoś nam powiedział, że tam nie ma gdzie mieszkać. I wolontariusze nas przywieźli do Skierniewic. Nikogo nie znaliśmy, nic nie rozumieliśmy, nie potrafiliśmy mówić po polsku. Trafiliśmy tutaj do hali ośrodka sportu. Ale ludzie wszystko nam przynieśli, jedzenie, ubrania, zabawki. Nie wiedziałam, że są tacy ludzie, tacy dobrzy, do końca życia będę to pamiętać i będę wdzięczna - podkreśla. 

Nasza dziennikarka pytała Innę, jak zapamiętała ostatnie chwile przed opuszczeniem swojego domu.

To był straszny czas, nie spałam przez dobę, nie mogłam spać... Syn nie chce jechać, bo nie chce zostawić taty z domu. Ja też nie chcę męża zostawić, ale musiałam, bo musiałam wywieźć syna - wspomina.

Po roku w Polsce syn wrócił do taty, skończył liceum i zaczął studia. Mąż pani Inny pracuje w policji, a kobieta mieszka w wynajętym pokoju w Skierniewicach i pracuje, żeby pomóc rodzinie. Jeździ do swoich bliskich na tydzień, raz na pół roku.

Teraz w Ukrainie jest bardzo drogo, jedzenia czy ubrania kosztują tyle, co w Polsce, a pensja... Przeliczając na złotówki, w Ukrainie mogę dostać tysiąc, może tysiąc pięćset złotych. Musi zarabiać, żeby wspierać bliskich i studia Artema - mówi.

Inna jest ekonomistką, ma wyższe wykształcenie, pracowała jako menadżer.

Tu mam inną specjalizację - uśmiecha się ze smutkiem. Sprzątam w szkole, mam umowę o pracę. A zaczęłam pomagając wolontariuszom, bo nie chciałam być bezużyteczna i nie wyobrażałam sobie, żeby nie pracować. Tylko bez znajomości polskiego, na nic więcej nie mogłam liczyć - przyznaje.

Tęsknota i ciągły strach

Bardzo tęskni. Za synem, mężem, mamą, która właśnie skończyła 71 lat.

Siostra, brat, wszyscy są tam - opowiada. Nie wszyscy mogą wyjechać, bo kto będzie pracował, kto będzie walczył. Syn też tam jest, ma osiemnaście lat, powiedział, że kocha Ukrainę i musiałam go odwieźć. Cały czas się o nich boję, tam cały czas spadają rakiety - dodaje. 

Pani Inna w nocy budzi się i spogląda na telefon. Gdzie teraz są alarmy. Czy jest spokój, czy dom jest cały, czy wszystko jest dobrze.

Jak leci rakieta, nie wiesz, gdzie ona spadnie. Czy przy twoim domu, czy dalej. Boisz się, nie możesz spać. Nikomu nie życzę takiej sytuacji, takich przeżyć. Wojna to najstraszniejsze, co może być - mówi Ukrainka.

Pani Inna wspomina, że zna ludzi, którzy w wojnie stracili wszystko. Dom, rodzinę, dziecko.

Przyjechali bez niczego, potrzebowali psychologicznej pomocy. Jak żyć, kiedy nie masz nic? To straszne... - stwierdza. 

W Dnieprze codziennie słychać syreny. Co kilka dni lecą rakiety.

Ciągle o nich myślę, boję się... Tylko żeby nie w mój dom. I żeby moja rodzina była cała - mówi naszej dziennikarce. Nie ma ani godziny, ani minuty spokojnej. To ciągły stres. Nie rozumiesz, co będzie dalej. Co będziesz robić? Jak żyć? Ty tutaj, twój mąż tam, rodzina tam. Czy będzie tam spokój, kiedy to się skończy? - zastanawia się.

Kiedy prawie dwa lata temu pani Inna wyjeżdżała z Ukrainy, nie spodziewała się, że wojna będzie trwała tak długo.

Moje największe marzenie, marzenie wszystkich Ukraińców, to żeby ta wojna skończyła się jak najszybciej - mówi nam kobieta. Codziennie proszę o to Boga, wszyscy prosimy. Nie ma już sił, ludzie już nie mogą, ile zginęło dzieci. Ja chcę, żeby wojny już jutro nie było, ja tak bardzo chcę. To moje największe marzenie. A kiedy się skończy? Nie wiem, nie mogę powiedzieć - podkreśla.