Od buntu Grupy Wagnera minęło prawie pół roku, ale na jaw ciągle wychodzą nowe fakty. Teraz amerykański dziennik "Wall Street Journal" poinformował, że Kreml wykonał wówczas telefon do Kazachstanu i poprosił o pomoc, gdyby wojsko nie było w stanie powstrzymać zbuntowanych sił Jewgienija Prigożyna. Moskwa spotkała się jednak z odmową.

Czerwcowy bunt Grupy Wagnera ujawnił plan awaryjny i sojuszników, na których liczy Kreml. "Gdy Władimir Putin przebywał w willi daleko za miastem, kontrolę nad sytuacją przejął sekretarz Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej Nikołaj Patruszew" - pisze "Wall Street Journal".

Jak wynika z informacji zarówno zachodniego wywiadu, jak i byłego oficera rosyjskiego wywiadu, bliski prezydentowi Rosji Patruszew wykonał kilka telefonów, aby przekonać Jewgienija Prigożyna do rezygnacji z marszu na Moskwę.

Polityk poprosił ludzi sympatyzujących z szefem Grupy Wagnera, aby spróbowali się z nim skontaktować. Pięć telefonów do Prigożyna, które wykonano z Kremla, pozostało bez odpowiedzi.

Sekretarz rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa poszukiwał też mediatorów, którzy pomogą rozwiązać sytuację. Z tego powodu skontaktował się z władzami Kazachstanu i Białorusi; oba te państwa są członkami Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym - sojuszu wojskowego składającego się z byłych republik Związku Radzieckiego.

"WSJ" pisze, że telefon do Kazachstanu był "zabezpieczeniem przed najgorszym scenariuszem". Gazeta przypomniała, że rok wcześniej Rosja wysłała do Kazachstanu swoje wojska celem pomocy w zaprowadzeniu porządku po wybuchu gwałtownych zamieszek spowodowanych nagłym wzrostem cen gazu LPG.

Moskwa miała nadzieję, że Astana odwdzięczy się, jeśli rosyjskie wojsko nie będzie w stanie powstrzymać zbuntowanych sił Prigożyna - powiedział urzędnik zachodniego wywiadu i były oficer rosyjskiego wywiadu. Jednak prezydent Kasym-Żomart Tokajew odmówił, po raz kolejny potwierdzając, że w pełni dystansuje się od rosyjskiej inwazji na Ukrainę.

Ostatecznie Rosjanom pomógł nie kto inny, jak Alaksandr Łukaszenka. Przywódca Białorusi w publicznym oświadczeniu poinformował, że zgodził się pomóc, wielokrotnie dzwoniąc do Prigożyna i przekazując wiadomości między szefem Grupy Wagnera a Kremlem.

Łukaszenka przedstawił Prigożynowi propozycję Patruszewa: jeśli szef Grupy Wagnera zawróci swoje wojska, jego ludzie będą mogli przenieść się na Białoruś. "Łukaszenka odbył kilka rozmów z Prigożynem, a także Putinem" - przekazała "WSJ" służba prasowa przywódcy Białorusi. "Rozmowy zakończyły się sukcesem" - podkreślono w oświadczeniu.

To Patruszew stał za zabójstwem Prigożyna

To nie są jedyne zaskakujące informacje, jakie przekazał "Wall Street Journal". Amerykański dziennik ustalił bowiem, że to właśnie sekretarz Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej Nikołaj Patruszew stał za zabójstwem Jewgienija Prigożyna.

Polityk ostrzegał Władimira Putina, że poleganie na szefie Grupy Wagnera i jego najemnikach w wojnie z Ukrainą daje mu coraz większe wpływy i stanowi zagrożenie dla Kremla. Gdy Prigożyn wszczął bunt, Patruszew dostrzegł w tym szansę na pozbycie się go na zawsze.

Po zakończeniu buntu Patruszew zaczął opracowywać plan morderstwa. Według źródeł "WSJ" w zachodnich agencjach wywiadowczych, później pokazano te plany Putinowi, który nie sprzeciwił się im.

23 sierpnia szef wagnerowców czekał na lotnisku Szeremietiewo, na którym jego samolot był sprawdzany i przygotowywany do odlotu. Według rozmówców "WSJ", właśnie w tym momencie pod skrzydło podłożono małą bombę. Pół godziny po starcie, na wysokości około 8,5 tys. metrów, bomba eksplodowała. Wszystkie dziesięć osób na pokładzie zginęło. 

Kreml - słowami rzecznika prezydenta Rosji Dmitrija Pieskowa - zaprzeczył wszystkim doniesieniom amerykańskiej gazety. Nazwał je "pulp fiction".

Bunt Grupy Wagnera

W maju 2023 roku szef Grupy Wagnera Jewgienij Prigożyn ogłosił zdobycie Bachmutu w obwodzie donieckim, o które walki toczyły się od 1 sierpnia 2022 roku. Przywódca wagnerowców wielokrotnie podkreślał, że to jego ludzie zajęli miasto.

24 czerwca doszło do buntu Grupy Wagnera, co miało być efektem napięć pomiędzy rosyjskim resortem obrony a przywódcą najemników Jewgienijem Prigożynem. Domagał się on "przywrócenia sprawiedliwości" w armii i odsunięcia ministra obrony Siergieja Szojgu.

Wagnerowcy najpierw zajęli Rostów nad Donem, w tym siedzibę Południowego Okręgu Wojskowego, a następnie ruszyli w kolumnie pancernej w kierunku Moskwy. Najemnicy, którzy dotarli do obwodu lipieckiego, mieli znajdować się 200 km od stolicy Rosji.

Bunt zakończył się po negocjacjach przywódcy wagnerowców z prezydentem Białorusi Alaksandrem Łukaszenką, prowadzonych w porozumieniu z Władimirem Putinem. Szef Grupy Wagnera zgodził się ustąpić ("w celu uniknięcia rozlewu krwi") i wieczorem rozkazał najemnikom, by zaczęli się wycofywać z terytorium Rosji. Na mocy porozumienia najemnicy, którzy zdecydowali się pozostać w Grupie Wagnera, mogli wyjechać na Białoruś.

Jak informowały pod koniec lipca ukraińska straż graniczna i brytyjskie ministerstwo obrony, do bazy wojskowej we wsi Cel w środkowej Białorusi przybyło do tamtego czasu co najmniej kilka tysięcy rosyjskich najemników. Później pojawiły się doniesienia, że część z nich wyjechała do krajów Afryki. Niewielka grupa pozostała na Białorusi, by szkolić jednostki specjalne tamtejszego MSW, a jeszcze inni wagnerowcy zgodzili się na służbę w rosyjskiej armii i powrót na front na Ukrainie.

23 sierpnia Prigożyn, a także inni przedstawiciele kierownictwa wagnerowców, m.in. Dmitrij Utkin, zginęli w katastrofie lotniczej w obwodzie twerskim. W ocenie większości analityków, ich śmierć była zemstą Kremla za czerwcowy bunt i "marsz na Moskwę".