Automajdan zajmuje się pomocą rodzinom swych aresztowanych aktywistów, zbiera informacje o podpalanych samochodach, a za kilka dni zamierza zacząć przeprowadzać większe akcje - takie informacje przekazała w piątek członkini sztabu tego antyrządowego ruchu kierowców, Katarina. Aktywiści Automajdanu są znani m.in. z akcji nękania wysokich urzędników państwowych samochodowymi najazdami na ich domy.

Informacje o samochodach spalonych na ulicach Kijowa przez nieznanych sprawców podawały wcześniej media sympatyzujące z ukraińską opozycją. Teraz potwierdziła je Katarina. Ostatniej nocy w Kijowie spalono 20 samochodów naszych aktywistów - podała.

Aktywistka pracuje obecnie przy koordynacji akcji pomocy dla rodzin zatrzymanych członków Automajdanu: Niektórzy z nich są aresztowani od dwóch miesięcy, mają rodziny i dzieci. Zbieramy pieniądze, które są im potem przekazywane.

Potrzebujemy kilku dni na pracę organizacyjną, by potem zacząć działać bardziej sprawnie i przeprowadzać większe akcje - dodała aktywistka, która w protesty na Majdanie Niepodległości jest zaangażowana od początku, czyli od ponad dwóch miesięcy. Pracuje po 20 godzin na dobę. Na co dzień jest zatrudniona w firmie PR-owej. Gdy wybuchły protesty, wzięła urlop, ale w końcu musiała wrócić do pracy. Priorytetem jest dla niej jednak Automajdan, na rzecz którego pracuje przez większość dnia. Przyznaje, że ona również zdążyła już doświadczyć brutalnych działań milicji: To było w nocy z 22 na 23 stycznia. Podczas jednego z patroli zostaliśmy zaatakowani przez Berkut. Wyciągnęli nas z samochodów, bili.

Patrole samochodowe dodatkowo wzmacniają ochronę Majdanu. W okolicach barykad w poprzek ulicy demonstranci stawiają po kilka samochodów i obserwują okolicę. Jak opowiada Serhij - inny aktywista Automajdanu - kierowcy skrzyknęli się na początku dzięki Facebookowi. Staramy się patrolować miasto. Obserwujemy, czy nie pojawiają się oddziały milicji - wyjaśnia. Samochody parkują przez całą noc przed barykadami od strony placu Europejskiego i od strony ulicy Chreszczatyk.

W czwartek  opinię publiczną zelektryzowały informacje o odnalezieniu się poszukiwanego od dziewięciu dni Dmytro Bułatowa, jednego z przywódców Automajdanu. Bułatow zaginął 22 stycznia. Milicjanci pobili wówczas w Kijowie grupę aktywistów Automajdanu, którzy zostali zwabieni do jednego ze szpitali w Kijowie informacją o znajdujących się w placówce działaczach ich ruchu. Gdy przyjechali na miejsce, zostali otoczeni przez milicję i brutalnie poturbowani, a ich pojazdy - zniszczone. Funkcjonariusze pobili i zatrzymali 18 osób.

Bułatow, który zaginął po milicyjnej akcji, odnalazł się w czwartek - skontaktował się ze znajomymi mówiąc, że jest w jednej z podkijowskich wsi. Mężczyzna był torturowany. Jak sam mówi, porwali go prawdopodobnie Rosjanie. Rozciągali mi ręce i przebijali dłonie, odcięli ucho i pocięli twarz, nie mam zdrowego miejsca na ciele. Nie widziałem ich, zasłaniali mi oczy, mówili z rosyjskim akcentem, słabo widzę, bo trzymali mnie w ciemności - relacjonował [PRZECZYTAJ ARTYKUŁ].

Wcześniej kierowcy Automajdanu zatrzymywali w Kijowie współpracujących z milicją "dresiarzy", których odwożono do miasteczka namiotowego na Majdanie Niepodległości i zmuszano do publicznego przepraszania uczestników protestów oraz kajania się za "grzech głupoty". Zatrzymani wprowadzani byli na scenę, gdzie filmowano ich twarze i dokumenty i przesłuchiwano ich w obecności setek ludzi.

(edbie)