Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych przy ulicy Sanguszki to symbol i świadek historii Powstania Warszawskiego. Olbrzymi, żelbetowy kompleks zbudowany w latach dwudziestych według projektu architekta Antoniego Dygata, przez blisko miesiąc stawiał czoła atakom tysięcy niemieckich żołnierzy. Był symbolem bohaterskiego oporu, jedną z redut Powstania Warszawskiego. Juliusz Kulesza, jeden z ostatnich żyjących uczestników obrony PWPW opowiedział nam historię tych bohaterskich dni.

Budynek był prawdziwą twierdzą. Mocna konstrukcja, korzystne usytuowanie na skarpie wiślanej i nieliczne, dobrze strzeżone wejścia ułatwiały obronę - opowiada Juliusz Kulesza - "przymierzając do warunków wojennych, powstańczych, to można to było nazwać twierdzą. To jest żelbetonowa konstrukcja. Długość gmachu 280 metrów, czyli ponad ćwierć kilometra budynek i potężne ogrodzenie żelazne. To był dla Niemców trudny orzech do zgryzienia".

W PWPW, w czasie wojny przechrzczonym przez Niemców na "Staatsdruckerei und Münze", drukowano między innymi banknoty okupanta, tak zwane "młynarki". W PWPW pozostała też polska załoga, co pozwoliło na stworzenie w Wytwórni komórki konspiracyjnej, tzw. PWB/17 (Podziemna Wytwórnia Banknotów) podległej VII Oddziałowi Komendy Głównej ZWZ. Ta grupa została powołana do życia przez majora "Pełkę", to był Mieczysław Chyżyński. I on zorganizował grupę, która produkowała przede wszystkim banknoty na potrzeby Państwa Podziemnego, głównie Armii Krajowej - opowiada Juliusz Kulesza. PWB/17 drukowała też inne, wymagane przez okupanta dokumenty, które ułatwiały działalność ruchu oporu.

W momencie wybuchu powstania w gmachu PWPW stacjonowało kilkudziesięciu niemieckich żandarmów, wzmocnionych w ostatniej chwili dodatkowymi siłami. Udany szturm na gmach doszedł do skutku, tylko dzięki atakowi kilkunastu członków grupy PWB/17. Udało się nam zaskoczyć Niemców - wspomina Juliusz Kulesza. Ci Niemcy nie spodziewali się ataku wewnątrz, że ktoś ich na tych korytarzach, w tych salach obrzucać zacznie granatami. Oni byli nastawieni wyłącznie na obronę przed powstańcami, którzy od ulicy atakowali. I nagłe uderzenie tej grupy, która była wewnątrz, spowodowało po prostu popłoch. Oni się załamali mimo ogromnej przewagi liczebnej i w uzbrojeniu - dodaje.

Od drugiego sierpnia PWPW była północno-wschodnią redutą obrony Starego Miasta. Początkowo stacjonowali tu głównie powstańcy z grupy PWB/17/s (tak przemianowano dawny oddział) w liczbie około stu osób. Byliśmy dość mizernie uzbrojeni  - wspomina pan Juliusz. Jeden pistolet maszynowy, granatów było dużo ręcznych, kilkadziesiąt granatów. Poza tym jednym schmeisserem niemieckim, to był zresztą bardzo dobry niemiecki pistolet maszynowy, to były krótkie pistolety już tylko.

Niemcy stopniowo nasilali ataki na PWPW. Po kilku próbach zdobycia Wytwórni przy pomocy ataków piechoty i czołgów, Niemcy zaczęli ataki przy pomocy bombowców i ciężkiej artylerii. Niemcy na przeciw nas, za Wisłą ustawili baterię. I to był kaliber 105, to były duże pociski. I oni regularnie bili w nas. Zaczęliśmy ponosić duże straty - wspomina Juliusz Kulesza.

Walki nasiliły się po 20 sierpnia. Od 23.08 silny ostrzał tzw. szaf, bombardowania i ataki przy pomocy dział szturmowych sprawiły, że powstańcy musieli walczyć o każdy budynek kompleksu PWPW. Silnie broniony budynek F, dawny gmach mieszkalny przy ul. Rybaki, był miejscem szczególnie zaciętych walk. Walczyliśmy w paskudnych warunkach, bo pękły rury wodociągowe, a my broniliśmy się już w najniższych kondygnacjach. Stanowiska strzeleckie mieliśmy w suterenach i my zamiast szybko przebiegać przez piwnice brodziliśmy jak czaple. Woda była do połowy łydek - opowiada pan Juliusz.

Ataki niemieckie były dobrze skoordynowane wspomina powstaniec. Po ostrzale artylerii i bombardowaniach do ataku ruszała piechota. To był wyścig. My z głębi, z tych korytarzy do tych frontowych stanowisk, a oni do tego parkanu. Był taki moment, że w ostatniej chwili zdążono. Już było widać gęby dwóch. Już szarpali się z tymi drzwiami, jak wpadliśmy z tego korytarzyka. Nas dowódca od razu pociągnął z tego schmeissera po nich - mówi.

Obrona załamała się 28 sierpnia. Wtedy Niemcom udało się opanować już cały kompleks. W gmachu, w podziemiach tzw. schronu prezydenckiego (zbudowanego dla prezydenta Ignacego Mościckiego) pozostał tylko szpital kierowany przez bohaterską doktor Hannę Petrynowską. Dzielna doktor "Rana" do ostatniej chwili pozostała z rannymi, nawet w czasie ostatniego szturmu nazistów na podziemia - wspomina Juliusz Kulesza. Niemcy wchodząc do podziemi obrzucali sale granatami. A doktor Petrynowska, która dobrze znała język niemiecki jak zaczęły te granaty z góry wpadać to ona stanęła u podnóża tych schodków to zaczęła po niemiecku wołać 'nie strzelać, tu lazaret'. Granaty się nadal sypały. I wreszcie się któryś tak rozerwał, że jej rozerwał jamę brzuszną. Ona się osunęła, siadła na krześle i się prawdopodobnie wykrwawiła. Za chwilę Niemcy wtargnęli i wymordowali wszystkich rannych - mówi.

W obronie PWPW brało udział ponad 500 powstańców, w tym ponad 100 członków PWB/17. W podziemiach Wytwórni przez kilkanaście dni chroniło się blisko tysiąc mieszkańców Warszawy - pracownicy PWPW i ich rodziny oraz mieszkańcy okolic.