Na nadzwyczajnym posiedzeniu w sprawie operacji militarnej w Libii zebrali się w Brukseli ambasadorowie państw NATO. Francuski rząd ogłosił rano, że w ciągu kilku godzin dojdzie do ostrzelania baz reżimu Muammara Kadafiego. Podstawę daje rezolucja przyjęta minionej nocy przez Radę Bezpieczeństwa ONZ. Udział w operacji w Libii zadeklarowały już Norwegia i Katar, rozważa to również Dania.

Operacja NATO - z wojskowego punktu widzenia - byłaby najlepszym rozwiązaniem. Sojusz ma struktury dowodzenia i gotowe plany takiej operacji. Wystarczyłoby tylko dać jej zielone światło i w ciągu kilku godzin natowskie samoloty znalazłyby się nad Libią. Istnieją jednak obawy, że akcja NATO mogłaby zostać odebrana w regionie jako ukryty atak Zachodu na cały świat muzułmański, co mogłoby doprowadzić do świętej wojny i - generalnie - wojny światowej. Takiemu posunięciu niechętne są poza tym Niemcy i Turcja. Dlatego w kuluarach mówi się, że z politycznego punktu widzenia najbardziej prawdopodobnym rozwiązaniem będzie tzw. koalicja dobrej woli, czyli koalicja kilku państw - Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Francji.

W koalicji dużą rolę muszą odegrać kraje arabskie. Mówi się o udziale Kataru, Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Tunezja, Egipt i Maroko będą musiały natomiast udostępnić swoje lotniska i porty, czyli być zapleczem dla operacji.