Na razie nie zostanie ogłoszony stan klęski żywiołowej, ale rząd rozważa taką możliwość - zapowiedział Donald Tusk w Proszówkach koło Bochni. Premier przyjechał tam, aby zapoznać się ze skutkami powodzi. Jednak powitanie, jakie zgotowali mu mieszkańcy trudno nazwać ciepłym.

Szef rządu spotkał się z mieszkańcami zalanych domów. Ale przyjęcie, jakie mu zgotowali,

zaskoczyło i samego premiera, i jego otoczenie. Ludzie wypomnieli Donaldowi Tuskowi błędy straży pożarnej, wyśmiewali się, że dopiero tuż przed przyjazdem premiera w Proszówkach pojawiło się kilka nowych motorówek. Mieszkańcy Proszówek pytali także szefa rządu, dlaczego tak dużo wody spuszczono ze zbiornika w Dobczycach.

Wczoraj tu w ogóle nie było strażaków, ludzi woziliśmy własnymi pontonami. Dzisiaj jest wszystko, bo jest premier - mówili z rozgoryczeniem. Dokładnie muszę sprawdzić, jak było z pierwszą pomocą. Nie będę tolerował tego, że jak dziś jestem, to jest tak dobrze, a jak mnie nie było już tak dobrze nie było. Chcę wiedzieć dlaczego - deklarował premier.

Donald Tusk - jak zauważa nasz dziennikarz - opuszczał Proszówki niezadowolony. Ale sprzętu, który pojawił się przed jego przyjazdem, nie zabrał ze sobą…

Zapowiedział też, że sprawdzi, dlaczego jeśli ze zbiornika w Dobczycach spuszczono wodę, nie poinformowano wystarczająco wcześniej mieszkańców Proszówek.

Ludzie pytali premiera także o pomoc dla poszkodowanych przez powódź. Do tej pory zawsze staraliśmy się, jeśli skala niewielka, kierunkowo pomagać tym, którzy ponieśli największe straty, także tym, którzy nie byli ubezpieczeni. Nie można zostawić ludzi tych nieubezpieczonych - mówił Tusk. Ale - jak podkreślił - w tym zakresie nic nie powie na razie, bo nie wie jeszcze, "jaka jest skala katastrofy".

Przypomnijmy. Jeśli ogłoszony zostanie stan klęski żywiołowej, to trzeba będzie opóźnić wybory prezydenckie - mogłyby się one odbyć dopiero 90 dni po zakończeniu stanu klęski.