Resort finansów planuje większe ograniczenie wydatków, niż wynikałoby to z przyjętej reguły budżetowej - dowiedział się "Dziennik Gazeta Prawna". Wcześniej zakładano, że dziurę budżetową załata wzrost gospodarczy. Gdyby rządowe szacunki okazały się prawdziwe, mielibyśmy szansę obniżyć deficyt budżetowy do 3 procent PKB za dwa lata, unikając radykalnych reform i cięć. Ale według ekspertów, to mało prawdopodobnie.

W takim wypadku nie wystarczą już wymyślone przez resort Jacka Rostowskiego mało radykalne rozwiązania jak reguła wydatkowa, ani promowany przez Michała Boniego projekt wspólnych zakupów w administracji, który ma dać kilka miliardów oszczędności. Rocznie trzeba będzie bowiem znaleźć 60-70 mld zł. I to natychmiast.

Jakie pomysły wchodzą w grę? Według rozmówców dziennika z rządu - reforma becikowego i odebranie ulgi na wychowanie dzieci najbogatszym. To mogłoby dać około 3 mld zł. Kolejnych kilkanaście miliardów przyniesie powrót do wyższej stawki rentowej, którą obniżyła Zyta Gilowska w 2007 roku. 15 mld zł rocznie dałaby radykalna, powiązana z dużymi zwolnieniami, reforma administracji.

Rząd może ponadto zostać zmuszony do zrównania wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn, a nawet do podniesienia go - wzorem Niemiec - do 67 lat. Komisja Europejska ma jutro debatować nad reformami i stopniowo naciskać na wszystkie kraje członkowskie, by wprowadziły takie rozwiązania.

Te posunięcia mają zahamować przyrost polskiego długu. Co stanie się, jeśli nie zostaną wprowadzone w życie, a tempo naszego wzrostu będzie słabe? Polska straci wiarygodność kredytową, odsetki od obsługi długu pójdą w górę i zacznie się spirala przyrostu zadłużenia - przestrzega prof. Krzysztof Rybiński z SGH.