"To był totalny kryzys gospodarczy. Mieliśmy do czynienia z rozsypującą się gospodarką i perspektywą głodu" - mówi ekonomista Stanisław Gomułka o sytuacji ekonomicznej Polski w 1981 roku - "Ten kryzys był jedną z przyczyn wprowadzenia stanu wojennego. Później sytuacja się zmieniła, a władza mogła twierdzić, że dzięki wprowadzeniu stanu wojennego poprawiła się sytuacja rynkowa. Ale można było osiągnąć to inaczej".

Krzysztof Berenda: Panie profesorze, jeżeli możemy cofnąć się w historii trzydzieści lat, do wybuchu stanu wojennego, to był punkt kulminacyjny kryzysu finansowego. Na czym polegał tamten kryzys?

Stanisław Gomułka: Koniec lat 70., początek lat 80. Polska za czasów Gierka zaciągnęła duże kredyty zagraniczne. Pod koniec lat 70. wynosiły one około 30 miliardów dolarów. Wtedy to była duża suma, około trzech razy większa niż w dolarach obecnych. Polskie możliwości obsługi tego kredytu były dużo mniejsze, ponieważ nasz eksport na rynki wolnodewizowe to było zaledwie jakieś 6-8 miliardów dolarów. Przypomnijmy, że teraz to około 150 miliardów. Polska miała problem. Rząd zdecydował się wtedy na przesunięcie sporej części towarów przeznaczonych na rynek krajowy - artykuły żywnościowe i inne - na eksport. Na rynku krajowym pojawiły się duże braki i to m.in. spowodowało strajki i doprowadziło do powstania "Solidarności".

Pojawienie się "Solidarności" w sytuacji, w której władzę sprawowała partia komunistyczna, która nie była skłonna do dzielenia się tą władzą, doprowadziło do ogromnych napięć. Nie tylko napięć politycznych, ale także w gospodarce. Doszło do kryzysu gospodarczego, dużych spadków produkcji, a równocześnie "Solidarność" wymogła spore wzrosty płac. Z jednej strony mamy zmniejszenie dopływu towarów na rynek wewnętrzny, a z drugiej strony wzrost siły nabywczej. To doprowadziło do potwornego kryzysu na rynku wewnętrznym. W roku 1981, latem, praktycznie zniknęły towary w sklepach. Ten przysłowiowy ocet i herbata chińska to były dwa podstawowe towary. Poza nimi, cokolwiek pojawiało się w sklepach rano, znikało w ciągu kilku godzin. Rząd Jaruzelskiego zdecydował się też pod koniec lutego '81 na ogłoszenie bankructwa. Oznaczało to tyle, że banki i rządy zachodnie zostały poinformowane, że Polska już nie jest w stanie obsługiwać swojego długu zagranicznego. Mieliśmy bankructwo na rynku krajowym i na rynku międzynarodowym. Przestaliśmy mieć dostęp do nowych kredytów, mniejsze były możliwości importu potrzebnych surowców, półproduktów. To był totalny kryzys gospodarczy.

Czym się różniło nasze bankructwo od tych możliwych, o których teraz słyszymy - np. Grecji?

W przypadku Grecji nie mówimy o bankructwie tego rodzaju. Jest to bardziej "zorganizowanie bankructwa" czy też zapowiedź bankructwa, ale Grecja dalej obsługuje swój dług zagraniczny. Ma z tym problemy, musi pożyczać, musi być dofinansowywana z zewnątrz. Rozpoczęła negocjacje na temat zmniejszenia tego zadłużenia i jest już zgoda na pewne jego zmniejszenie. Ale jak dotąd nie było sytuacji, że Grecja ogłasza, że nie będzie płacić procentów od swojego zadłużenia.

W przypadku Polski tak się stało. Pod koniec lutego pięćset telefaksów poszło w świat z informacją, że Polska przestaje obsługiwać swoje zadłużenie - tzn. nie tylko nie będzie płacić rat kapitałowych, ale również oprocentowania od swojego długu gwarantowanego przez rząd. Dalej obsługiwała, co prawda, dług prywatny, który był jedną trzecią całego długu, ale tego podstawowego długu gwarantowanego przez rządy już nie była w stanie obsługiwać. To była jednostronna decyzja rządu, nie było żadnych negocjacji w tej sprawie. Nie było możliwości pomocy ze strony innych krajów. Rządy zachodnie przypuszczały, że ZSRR przyjdzie Polsce z pomocą, ale tak się nie stało. ZSRR sam miał wtedy kłopoty. Rezerwy złota nie były tak duże, żeby objąć parasolem bezpieczeństwa finansowego takie kraje jak Polska, więc Związek Radziecki musiał zgodzić się na to jednostronne bankructwo. To oznaczało dalszy wzrost napięcia na rynku wewnętrznym i było jednym z czynników, które rząd Jaruzelskiego musiał wziąć pod uwagę. Obok totalnego kryzysu politycznego między "Solidarnością" i partią rządzącą mieliśmy do czynienia z rozsypującą się gospodarką i perspektywą głodu. Rząd znalazł się w sytuacji, w której coś trzeba robić.

W tamtych latach, w 1981 roku, rząd też przeprowadzał program reform gospodarczych, m.in. zasada 3S, pewnego uwolnienia przedsiębiorstw. Jak stan wojenny zmienił te reformy, jak je zatrzymał, zablokował?

Już przed stanem wojennym tzw. reformy Baki/Sadowskiego zaczęły być wprowadzane w życie i latem '81 owocem tego wysiłku było pojawienie się rad pracowniczych w zakładach pracy. Zarządy, dyrektorzy i współpracownicy musieli być akceptowani przez rady pracownicze, w których spory udział miała "Solidarność". To było duże ustępstwo ze strony ekipy Jaruzelskiego, bo do tego momentu działała zasada nomenklatury, tzn. komitety partyjne na szczeblach powiatowych, wojewódzkich czy centralnych, w przypadku bardzo dużych przedsiębiorstw, decydowały o tym, kto jest dyrektorem, kto jest członkiem zarządu. Tu pojawił się mechanizm nominowania na stanowiska. To było ustępstwo o charakterze politycznym w tym sensie, że władza komunistyczna decydowała się na przekazanie części władzy na terenie przedsiębiorstwa, ale w dalszym ciągu ceny były kontrolowane przez odpowiedni urząd, nie było cen rynkowych. Wydano też oświadczenie, że nie będzie prywatyzacji, że własność państwowa będzie dalej własnością dominującą. To były ustępstwa, które szły w dobrym kierunku, ale brak było kompletnego rozmontowania centralnego planowania. Można było mówić o częściowej reformie, ale daleko nie takiej, jaka miała miejsce dziesięć lat później.

Odkładając na bok wątek polityczny, okres stanu wojennego pomógł fundamentom naszej gospodarki czy im zaszkodził? Jak się wtedy zmieniła ta gospodarka?

Jak już mówiliśmy, stan wojenny miał kilka przyczyn. Jedną, oczywistą, była chęć zachowania monopolu władzy przez partię komunistyczną. Nie było zgody na terenie Komitetu Centralnego i na terenie najwyższych władz partyjnych do tego, żeby się dzielić władzą. Nie było zgody na Okrągły Stół. To była jedna przyczyna. Druga oczywiście to była możliwość interwencji ze strony ZSRR. Trzecia to był ten totalny kryzys gospodarczy, o którym mówiłem, w szczególności weto ze strony "Solidarności" na podnoszenie cen i domaganie się podwyżek płac.

Stan wojenny to wszystko zmienił. Prawie natychmiast po wprowadzeniu stanu wojennego rząd Jaruzelskiego doprowadził do bardzo głębokich podwyżek cen, średnio o około 100 procent. Wzrosły też płace, ale daleko mniej. W rezultacie płace realne gwałtownie spadły. Siła nabywcza spadła na tyle, że doszło do poprawy sytuacji rynkowej. Pojawiły się produkty w sklepach. Nie były wykupywane tak szybko, jak przedtem. Dla społeczeństwa był to sygnał mylący, bo wprowadzamy stan wojenny, "Solidarność" przestała być siłą istotną i nagle mamy pewną poprawę sytuacji rynkowej. Oczywiście ludzie wiedzieli, że doszło w międzyczasie do bardzo głębokiej podwyżki cen, ale nie wiedzieli, czy to z tego powodu, czy może z innych powodów. W każdym razie, władza mogła twierdzić, że dzięki wprowadzeniu stanu wojennego doszło do poprawy sytuacji rynkowej i że to jest jeden z sukcesów rządu Jaruzelskiego.

To była naturalnie myląca interpretacja, a taki stan rzeczy można było osiągnąć bez wprowadzania stanu wojennego. Wystarczyło po prostu zliberalizować ceny i wprowadzić mechanizm rynkowy wcześniej, nie w 1989 roku, tylko właśnie wtedy. Ale to by wymagało nowego porozumienia typu Okrągły Stół, dzielenia się władzą polityczną, a na takie dzielenie nie było wtedy zgody ze strony kierownictwa partii komunistycznej.