W serii zamachów terrorystycznych na południu Izraela zginęło siedmiu Izraelczyków, a co najmniej trzydziestu zostało rannych - informuje radio izraelskie. Wcześniej mówiono o pięciu lub sześciu ofiarach. Sprawcy ostrzelali dwa autobusy oraz patrole wojskowe.

Izraelskie siły bezpieczeństwa poinformowały, że zabiły siedmiu zamachowców.

W pierwszym ataku terrorystycznym z broni maszynowej został ostrzelany autobus jadący z Beer Szewy do Ejlatu - kilkanaście osób odniosło obrażenia. Jak donoszą służby medyczne, ich życie nie jest jednak zagrożone.

Rzecznik premiera Benjamina Netanjahu poinformował, że trzech sprawców tego zamachu zostało zabitych podczas pościgu i strzelaniny.

Godzinę później zaatakowano drugi autobus - został trafiony przez rakietę przeciwpancerną. Izraelskie siły bezpieczeństwa informują, że ponadto ostrzelane z rakiet lub moździerzy zostały patrole wojskowe w rejonie przygranicznym. Miały też eksplodować przydrożne ładunki wybuchowe. W tych atakach zginęło pięć osób, a około 20 zostało rannych.

Wśród rannych w atakach na autobusy byli żołnierze. Nie wiadomo na razie, czy autobusami poruszali się też cudzoziemcy.

Wedle izraelskich źródeł wojskowych, ataki były skoordynowane i zostały przeprowadzone z terytorium Egiptu. Władze w Kairze zaprzeczają temu.

Od kilku dni na egipskim półwyspie Synaj trwa operacja władz przeciwko radykalnym grupom nastawionym na destabilizację stosunków z Izraelem. Od czasu ustąpienia prezydenta Egiptu Hosniego Mubaraka na półwyspie doszło do pięciu ataków na gazociąg wiodący do Izraela. Jest też krytykowany układ pokojowy Egiptu z Izraelem z 1979 roku. Za jego gwaranta był uważany Mubarak. Egipt otworzył też częściowo granice z palestyńską Strefą Gazy. Izrael twierdzi, że z tego powodu przez granicę przenika teraz więcej terrorystów, broni i materiałów wybuchowych.