„Nikt nie potraktował mnie jako matki, która straciła dziecko, tylko jak kobietę, która urodziła martwy płód” - mówi Ewelina Bednarska z Sosnowca. Jej syn Mateusz miałby teraz rok i trzy miesiące. Niewielki pokój w ich domu ciągle na niego czeka.

Czekali na dziecko 5 lat. Kiedy poród się zbliżał, przygotowali mu niewielki pokój na pierwszym piętrze. Dwa wózki, łóżeczko, zabawki, grzechotki, nawet zapakowane pieluchy do dziś leżą nietknięte.

- To miał być jego pokój? - pytam.

- Nie "miał być" tylko to "jest jego pokój" - odpowiada ojciec - Bo ciągle myślę o nim, że on jednak jest. Wieczorem wychodzę przed dom, jakbym go szukał, jakbym chciał ochronić przed zimnem. I codziennie jadę na cmentarz. Czuję wtedy, jakbym wychodził gdzieś razem z nim na spacer.

Przez całą ciążę nic złego się nie działo. Dziecko było zdrowe, ruszało się. Nic nie zapowiadało dramatu.

- Kiedy trafiłam do szpitala w Sosnowcu tuż przed porodem, mówiłam lekarzom, że chyba jednak dzieje się ze mną coś złego. Miałam podwyższone ciśnienie i opuchnięte nogi. Nie reagowali. Potraktowali mnie rutynowo, a przecież trafiłam na patologię ciąży, bo tam skierował mnie inny lekarz - mówi Ewelina Bednarska.

Kobiecie podano leki, zrobiono część badań i...wypisano do domu. Trzy dni później znowu była w szpitalu. Zaczęła się akcja porodowa. I wtedy, w czasie jednego z badań okazało się, że nie ma tętna płodu. Wynik badania USG był jednoznaczny - dziecko nie żyje.

- Wiem, że wtedy krzyknęłam - mówi Ewelina Bednarska.

- Krzyk, który usłyszałem był przerażający, nie zapomnę go nigdy. Wiedziałem, że to ona krzyknęła, choć byłem w szpitalu piętro wyżej. Brzmiało to, jak z najgorszego horroru, jak krzyk śmierci - mówi Michał Bednarski.

- Nie miałam siły na ten poród. Każda matka czeka przecież na pierwszy krzyk swojego dziecka. A ja wiedziałam już, że muszę urodzić dziecko, które jak przyjdzie na świat nie będzie krzyczeć... - mówi Ewelina Bednarska.

- O wszystkim dowiedzieliśmy się od położnej, która jest naszą znajomą. Żaden z lekarzy nie miał odwagi powiedzieć nam, co się stało. Żaden - mówi Michał Bednarski.

Już wtedy zdecydował, że zawiadomi prokuraturę.

- Uważamy, że Mateusz żyłby, gdyby nie błędy lekarzy, którzy nie przeprowadzili w porę wszystkich badań, podawali żonie niewłaściwe leki, wreszcie doszło zamieszanie z cesarskim cięciem. Już po wszystkim nie chcieli nam pokazać szpitalnej dokumentacji medycznej. Stąd nasze podejrzenie, że dokumentacja mogła być fałszowana już po porodzie - wylicza Michał Bednarski.

Ewelina Bednarska została w tym samym szpitalu na trzy kolejne tygodnie. W tym czasie wyszła z niego tylko raz, na kilka godzin - na pogrzeb syna. Musiała zostać w szpitalu, bo pojawiły się kolejne problemy - z układem pokarmowym, z wysoką gorączką, z raną po cesarskim cięciu. Kiedy jej stan się wreszcie poprawił została wypisana. Ale pojawił się kolejny poporodowy problem, z którym poradzili sobie dopiero lekarze ze szpitala w Bytomiu. To tam wreszcie zaczęły się goić rany po porodzie. Ale tylko fizyczne, bo te psychiczne zostały.

Sprawą zajął się Rzecznik Praw Pacjenta. Powołany przez niego specjalista uznał, że na tym konkretnym szpitalnym oddziale opieka nad ciężarną pacjentką była "fatalna i anachroniczna". Ale nie rozstrzygnął jednocześnie, czy to było przyczyną śmierci dziecka. Zdaniem rzecznika naruszone zostało także prawo pacjentki, jeśli chodzi o prawa do informacji i dokumentacji medycznej.

Śledztwo w sprawie śmierci Mateusza prowadzi też prokuratura. Sekcja zwłok nie wykazała jednoznacznie, dlaczego dziecko urodziło się martwe. Dlatego śledczy czekają teraz na opinie biegłych.

Lekarz ze szpitala w Sosnowcu nie chce rozmawiać. Kiedy odbiera telefon, przedstawiam się i pytam czy może poświęcić mi trochę czasu. W słuchawce słyszę wtedy krótkie: "Jestem zajęty" i połączenie zostaje przerwane.

Oboje rodzice są uparci, postanowili doprowadzić sprawę do końca.

- Jak będziemy mieć następne dzieci, to chciałbym umieć wyjaśnić im co stało się z ich starszym bratem - mówi Michał Bednarski. A jego żona dodaje:

- Do pokoju na górze bez smutku, z radością będziemy w stanie wejść dopiero wtedy, jak urodzi się kolejne, tym razem żywe dziecko.