W dzisiejszych czasach polityka najłatwiej zabić słowem. Jego słowem. Fakty, grzechy i przewiny "klasy politycznej" znacznie słabiej dotykają wyborców niż głupie, pochopne, nazbyt szczere i otwarte wypowiedzi. Paradoks? Oczywiście. Ale najwyraźniej sami tego chcecie, Drodzy Państwo.

Może i się mylę, ale podejrzewam, że zasypane drogi w powiecie hrubieszowskim potraktowalibyśmy jako przyrodniczo-organizacyjną ciekawostkę i dziś byśmy o nich nie pamiętali, gdyby nie nieco nazbyt luzackie i sprawiające wrażenie nonszalanckiego Tuskowe "nie męczcie mnie". To one wywołały piekło, ruszyły lawinę komentarzy i wyrazów oburzenia na nieporadność rządu, który nie potrafi poradzić sobie z odkopaniem nieszczęsnych Hrubieszowian. Okazało się, że owo nieszczęsne "nie męczcie mnie" premiera, wzburzyło naród (a może Naród) znacznie bardziej niż samo zasypanie dróg.

Czyż nie to samo przeżywaliśmy tydzień wcześniej przy "Sorry taki mamy klimat" Bieńkowskiej? Tam sprawa była poważniejsza. Marznący deszcz paraliżujący kolej może się oczywiście zdarzyć i ciężko sobie z nim poradzić, ale reakcja PKP czy jej około-kolejowych spółek na fakt, iż pasażerowie jadą (a głównie stoją) w nieogrzewanych pociągach przez niemal dobę była jednak nazbyt stoicka. Zamiast biedaków stamtąd wyciągać i rozwozić autobusami do miejsc, w które chcieli dojechać, słyszeliśmy, że na lód nie ma rady, a na koniec wystąpiła ze swym słynnym "sorry" wicepremier, czym zapisała się w pamięci znacznie intensywniej niż ów lód na trakcji.

Takie retoryczne szarże nie są oczywiście domeną wyłącznie tej władzy. Czyż aresztowanie dr. G. pamiętalibyśmy do dzisiaj, gdyby Zbigniew Ziobro nie postanowił docisnąć go propagandowo słynnym "już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie"? Przesada była w tym przypadku - nomen omen - zabójcza dla sprawy, która z historii podejrzanego lekarza, urosła w oczach wielu wyborców do rozmiarów oszalałej walki PiS-u z wyimaginowanymi mordercami w białych kitlach.

Podobnie było z Dornowskimi "kamaszami" i "pokaż lekarzu co masz w garażu". Dezynwoltura wicepremiera okazała się problemem poważniejszym niż lekarskie protesty i to ona przeszła do historii.  A Cimoszewiczowskie "należy się ubezpieczyć"? To też podobny casus. Niby prawdziwe, a jednak zazgrzytało na lata...

Nie mam zamiaru gorączkowo usprawiedliwiać polityków. Pewnie, że powinni być czujni jak ważki i zdawać sobie sprawę, że są jak saper, którego jeden nieopatrzny ruch wysadza w powietrze. Ale też, za Fredrą,  nawoływałbym do tego, by "znać proporcją, mocium panie". Bo, gdy okazuje się, że największym grzechem polityka jest swoboda słowa, a nie słabość czynu, to łatwo sprowadzić ich do roli kukiełek, które mają dobrze odgrywać na scenie swe role, a nie zachowywać zdrowy rozsądek i solidnie pracować. Czy gdyby Bieńkowska i Tusk załamywali ręce nad losem biednych hrubieszowian i ofiar trakcyjnego lodu, to byśmy uznawali, że wszystko jest w porządku? Gdyby zapowiadali wyciąganie konsekwencji i pokrzykiwali na swych podwładnych nie byłoby problemu? Logika w jakiej działają media/internet/vox populi podpowiada, że tak by właśnie mogło być i że w czasach medialnej demokracji nieopatrznie wypowiedziane zdanie może znacznie szybciej stać się cassus belli niż przypadkowe zbombardowanie przygranicznej wioski.

Pod koniec XIX wieku Friedrich Nietzsche napisał: "Za sto lat ze sceny historycznej zejdzie Bohater i pojawi się na niej Aktor". Wygląda na to, że akurat w tej sprawie miał mnóstwo racji.