Prezydent USA Barack Obama oświadczył, że śmierć amerykańskich żołnierzy w katastrofie śmigłowca w Afganistanie przypomina o "nadzwyczaj" wysokiej cenie, jaką siły zbrojne USA płacą w trwającym od dekady konflikcie. W komunikacie wydanym przez Biały Dom nie potwierdzono liczby zabitych ani innych szczegółów katastrofy.

Prezydent Afganistanu Hamid Karzaj stwierdził wcześniej, że zginęło 31 żołnierzy amerykańskich sił specjalnych i siedmiu afgańskich komandosów. Według przedstawiciela administracji USA, na którego powołuje się agencja Associated Press śmigłowiec rozbił się we wschodnim Afganistanie i prawdopodobnie został zestrzelony przez działających tam rebeliantów.

Obama, który przebywa w prezydenckiej rezydencji w Camp David, wydał oświadczenie, w którym zapewnił, że jego myśli są z rodzinami zabitych. Ich śmierć jest przypomnieniem o nadzwyczajnym poświęceniu kobiet i mężczyzn służących w naszej armii i ich rodzin. Wszyscy czerpiemy inspirację z ich życia i pracujemy dla bezpieczeństwa naszego kraju - przekonywał prezydent. Obama stwierdził również, że ubolewa nad śmiercią siedmiu Afgańczyków, którzy zginęli wraz z naszymi żołnierzami dążąc do spokojniejszej i pełnej nadziei przyszłości swego kraju.

Talibowie twierdzą, że to oni zestrzelili amerykański śmigłowiec, jednak ich podobne oświadczenia w przeszłości okazywały się nieprawdziwe. Siły NATO w Afganistanie próbują ustalić szczegóły katastrofy.

Sobotnia katastrofa była najgorszym pod względem liczby ofiar pojedynczym incydentem w historii wojny w Afganistanie. W czerwcu 2005 roku we wschodniej prowincji Kunar zginęło 16 amerykańskich żołnierzy, których śmigłowiec został zestrzelony, kiedy próbowali wesprzeć oddział komandosów zaatakowany przez talibów.