Finansowo-emerytalny wymiar „skoku na OFE” nie wydaje mi się, z punktu widzenia obywatela, szczególnie bolesny. Sięgając po zgromadzone w funduszach obligacje, rząd „skubie” Kowalskiego na mniej więcej 10 tysięcy złotych. Z punktu widzenia przyszłej emerytury to niewielkie pieniądze. Znacznie bardziej niepokoi mnie, że kolejny raz podważane jest zaufanie obywatela do państwa i przekonanie, że można coś planować w perspektywie kilkudziesięciu lat, bo niezmienne pozostaną, ustalane przez polityków, reguły.

Ciężko mi uronić łzę nad losem zgromadzonych w OFE obligacji. Czy jako zapis księgowy figurują na koncie funduszy czy kontach w ZUS - nie wydaje mi się to szczególnie potężną różnicą. Gdyby miało dojść do jakiejś finansowej katastrofy i krachu państwa, to czy obligacje leżeć będą tu czy tu - i tak będzie z nimi źle. Tak jak dzisiejszy rząd może powiedzieć "przenosimy obligacje z OFE do ZUS" tak samo, jakiś kolejny, może któregoś dnia stwierdzić "umarzamy obligacje zgromadzone w OFE". A mówienie "zabierają nasze pieniądze" ma nie tylko wątłe uzasadnienie prawne, ale i logiczne. Cóż to bowiem za "nasze" pieniądze, jeśli nie możemy nic z nimi zrobić, nim gdzieś tam doczekają, aż osiągniemy wiek emerytalny, a i wtedy, rozporządzanie nimi jest raczej żadne.

Nie robią też na mnie szczególnego wrażenia sumy jakie - z punktu widzenia Kowalskiego czy Piaseckiego - wchodzą tu w grę. Przeciętny Polak ma na swym OFE-owskim koncie około 20 tysięcy złotych. Z czego mniej więcej 10 tysięcy w obligacjach. Operacja rządu dotyczy więc sumy, która z punktu widzenia kilku czy nawet kilkunastoletnich comiesięcznych wypłat nie jest szaleńczo duża. Dołożona do emerytury daje jej jakieś drobne kilkadziesiąt złotych, a ciężko marzyć, by mnożenie jej przez OFE przyniosło dużo, dużo więcej.

Można by więc to wszystko jakoś przeboleć, gdyby nie jedno, nie dające mi machnąć na to wszystko ręką "ale". To "ale", nazywać można zaufaniem, pewnością przyszłości, wiarą w stabilność czy przewidywalność państwa. Jakże Polak, doświadczany wojnami, okupacjami, komunizmami, inflacjami, wymianami pieniędzy, zmianami ustrojów i warunków gospodarczych, ma uznać, że oto zaczął żyć w kraju, w którym warto oszczędzać na emeryturę, jeśli państwo któregoś dnia mu mówi "zmieniamy warunki tego oszczędzania, część pieniędzy o których myślisz, że są twoje, bierzemy i przenosimy do czarnej dziury zwanej ZUS-em, ale nic się nie przejmuj, bo to wszystko dla twojego dobra"? Jakże ten biedny Polak, który przez lata żył w przekonaniu, że jak inwestować to tylko w "zielone i złoto", a najlepiej szybko wydać, bo i tak to co ma, zaraz straci na wartości, którego ducha od parunastu lat próbuje się zmienić, sączeniem w ucho "bądź odpowiedzialny, pamiętaj o swej emeryturze, odkładaj co miesiąc małe kwoty, najlepiej w jakimś funduszu, który je pomnoży", ma uwierzyć, że to oszczędzanie, rzeczywiście przyniesie mu jakąś namacalną, choć odległą, korzyść?. Otóż moim zdaniem, ten Polak kolejny raz dostaje sygnał, by żył dniem dzisiejszym, nie myślał szczególnie o jutrze, i wierzył, że ci sami, którzy dziś zmieniają mu warunki odkładania w OFE, kiedyś nie pozwolą mu zginąć. I to chyba jest największy grzech tych, którzy przeprowadzają dziś skok na 130 miliardów złotych.