Gdybym wiedział, co z tego wyniknie, nie podpisywałbym - mówił mi parę miesięcy temu sędzia, oddelegowany do pracy w ministerstwie. Kontakt utrzymujemy przelotny, dosiadł się chyba głównie po to, żeby o tym powiedzieć. Uczciwy facet, nic do niego nie mam, ale tylko wzruszyłem ramionami.

Wiedział co robi, nawet jeśli nie docenił konsekwencji, ani w momencie podpisania kilku list poparcia kandydatów do KRS, ani teraz, kiedy jego podpis podlega obróbce uważnych tropicieli powiązań służbowych i towarzyskich między podpisującymi listy, członkami KRS i urzędnikami resortu.

Wykorzystani

Rozmawialiśmy tak jeszcze przed ujawnieniem działań grupy hejterów, koordynowanych przez Herszta - wiceministra, z pomocą najgorliwszych zwolenników reformy.

Wciągnięty w hałaśliwą, prawną i polityczną batalię o ujawnienie list poparcia KRS, skromny i zdolny sędzia nie ma dziś pewnie dobrego okresu. Naiwność nie powinna być u sędziego cechą dominującą, to jednak dotyczy orzecznictwa, a nie zmagania się z problemami politycznymi, od których sędziowie z zasady powinni trzymać się z daleka. Jeśli tak robią rzeczywiście - ich doświadczenie w tej dziedzinie nie istnieje, a brak doświadczenia w kontaktach z politykami - to właśnie naiwność. 

Podobnie nie czuje się pewnie większość z 357 sędziów, powołanych na pierwszy stopień lub awansowanych, których opiniowała powołana w co najmniej podejrzanym trybie obecna Krajowa Rada Sądownictwa. 

Legalni, czy nie?

Uchwała trzech połączonych izb Sądu Najwyższego poddaje w wątpliwość ich prawidłowe powołanie. W części zapewne słusznie, bo dzięki staraniom analityków i pracowitych dziennikarzy jasne jest, że powołania wielu z nich można uznać za zapłatę za poparcie kandydatów do KRS. Deklarowane przez reformatorów zwalczanie jednej kasty sprowadziło się w ich przypadku do zastąpienia jej inną, swoją kastą. 

Jest jednak wśród tych 357 sędziów wielu (zapewne większość), którzy z polityką nie mają związków, są za to znakomicie wykwalifikowanymi specjalistami od rozstrzygania sporów. Edukowani przez wiele lat osiągnęli poziom, na którym rezygnacja z awansu byłaby nie tylko podważeniem osobistych ambicji, ale - z punktu widzenia systemu wymiaru sprawiedliwości - zwykłym marnotrawstwem. Wakaty w sądach łatwo przekładają się na narastanie w nich zaległości. Ich usuwanie wymaga nowych powołań na sędziów, tymczasem powołania z ostatnich niemal dwóch lat podlegają zakwestionowaniu.

Ktoś powie, że mogli się nie pakować w bezprawną procedurę. W odpowiedzi zapytam jednak - a jaki mieli wybór?

Dylematy

Co innego poza zgłoszeniem swoich kandydatur mogli zrobić świetnie wykształceni kandydaci na sędziów, skoro od dwóch lat drogą do stanowiska sędziego jest jedynie procedura, prowadzona przez nową KRS? Nie ma przecież innego wymiaru sprawiedliwości niż zmonopolizowany przez narzucające swoje reguły państwo. Państwo jest zaś bytem politycznym, opartym na rządach większości. Tego, że władze ustawodawcza i wykonawcza sprzysięgną się przeciw władzy sądowniczej - tworząc trójpodział władzy nikt nie przewidział. 

Efekt właśnie widzimy. Półtora roku temu, tuż przed zamknięciem list kandydatów do Sądu Najwyższego, opisałem rozterki sędziów, którzy znaleźli się właśnie w takiej sytuacji.

Od tego czasu wydarzenia tylko uwypukliły dylematy, przed jakimi stają prawnicy, aspirujący do stanowisk sędziowskich. Do tego, co muszą brać pod uwagę doszli bezwzględni w swoich działaniach do absurdu rzecznicy dyscypliny sędziowskiej, zaprzeczający samym sobie posłowie rządzącego PiS, kwestionująca swoje własne słowa marszałek Sejmu - to w sprawie ujawniania list poparcia do KRS, które uznali zgodnie za sprzeczne z konstytucją we wniosku do TK.

Jest też obowiązująca ustawa, nakazująca składanie oświadczeń o członkostwie we wszelkich stowarzyszeniach i sprzeczny z wyrokiem TSUE zakaz badania prawidłowości powołania innych sędziów, sam wyrok TSUE i uchwała SN, skargi Komisji Europejskiej i jej zamiar uzależnienia od poziomu praworządności środków, przyznawanych Polsce przez budżet UE. 

Jest też prezes SR publicznie drący projekty uchwał, podpisane przez sędziów swojego sądu, mimo że zawierają więcej podpisów niż jego kandydatura do KRS, jest gromadka posłów-wiceministrów sprawiedliwości, którzy bez skrupułów mówią o bandytach i złodziejach i kwestionują wyroki Sądu Najwyższego, jest wreszcie Trybunał Konstytucyjny, który nie waha się rozpatrywać sporów w składzie, w którym zasiadają autorzy tych właśnie spornych przepisów.

Naiwniacy czy nieszczęśnicy

Sędziowie wierzący, że prawo jest zespołem obowiązujących wszystkich norm wciąż istnieją. Nie mogą być jednak tego pewni, bo podlegają już tym, dla których prawo jest jedynie narzędziem do osiągania celów; politycznych, wizerunkowych, narodowych, świadczących o służebności itp.

Kiedyś kariera prawnicza uznawana była za prestiżową, a jej ukoronowaniem była godność sędziego. Dziś ta godność jest jedynie problemem, zmuszającym sędziów do tłumaczenia się przed sobą i innymi - dlaczego walczą, albo dlaczego nie walczą? Dlaczego się podporządkowują albo dlaczego odmawiają posłuszeństwa? Czemu - jak powszechnie szanowany prezes Izby Karnej SN Stanisław Zabłocki - odchodzą w stan spoczynku, albo czemu - jak także powszechnie szanowana prof. Małgorzata Manowska z Izby Cywilnej SN - orzekają, mimo uchwały SN.

Prawo, które wraz z wydaniem prawomocnego wyroku w imieniu RP powinno być jednoznaczne dla podsądnych - nie jest dziś jednoznaczne nawet dla sędziów.

Nie wiem, czy z tej sytuacji da się wybrnąć.

Widzę jednak, że jasne prawo zostało zastąpione niejasnymi i sprzecznymi ze sobą jego interpretacjami.