Ponad 200 osób zostało rannych podczas sobotnich zamieszek w Chartumie, stolicy Sudanu. Większość to protestujący, którzy sprzeciwiają się wojskowej dyktaturze. Władze podały z kolei, że wśród poszkodowanych jest blisko 60 policjantów, osoby odpowiedzialne za przemoc zostały aresztowane i staną przed sądem.

W ocenie organizatorów manifestacji to nie demonstranci, lecz policja - używająca gazu łzawiącego, granatów hukowych i gumowej amunicji - ponosi odpowiedzialność za spiralę przemocy podczas sobotnich protestów.

Centralny Komitet Lekarzy Sudańskich informował jeszcze w sobotę, że liczba rannych uczestników protestu wyniosła 178; w tym osiem osób miało rany postrzałowe.

W oddzielnych oświadczeniach komitet poinformował, że siły bezpieczeństwa weszły do szpitali w Chartumie i w Porcie Sudan.

Sudańskie władze wojskowe podały w niedzielę, że w sobotnich zamieszkach w Chartumie rany odniosło 58 policjantów. Osoby odpowiedzialne za przemoc zostały aresztowane i staną przed sądem - podkreślono w oświadczeniu stołecznego komitetu bezpieczeństwa.

Demokratyczne protesty

Demonstranci domagają się wycofania się wojska z polityki i nieingerowania w proces przygotowania pierwszych wolnych wyborów od obalenia Omara el-Baszara, który przez 30 lat po dyktatorsku rządził Sudanem.

Protesty przeciwko generałom są kontynuowane, mimo że prodemokratyczny polityk Abdallah Hamdok w ubiegłym miesiącu został przywrócony na stanowisko premiera. Zarazem bowiem rosną szeregi zwolenników obalonego dyktatora i chętnych do utrzymania władzy w rękach wojskowych.

Tydzień temu demonstranci rozpoczęli strajk okupacyjny pod bramami pałacu, ale zostali stamtąd przepędzeni.

W sobotę usługi internetowe w stolicy zostały zakłócone, a mieszkańcy nie mogli korzystać z telefonii komórkowej. Żołnierze i siły bezpieczeństwa zablokowali drogi prowadzące do mostów łączących Chartum z Omdurmanem, jego siostrzanym miastem po drugiej stronie Nilu.