Dwóch agentów amerykańskiej Secret Service zostanie odesłanych z Seulu do kraju po kłótni z taksówkarzem, w którą wdali się po pijanemu. Pracownicy Secret Service udali się do Korei Południowej, by przygotować wizytę prezydenta USA Joe Bidena w tym kraju - podała telewizja ABC News.

Funkcjonariusze Secret Service, czyli prezydenckiej ochrony, upili się i jeden z nich wszczął agresywną kłótnię z taksówkarzem. Agenci nie zostali zatrzymani, nie postawiono im też zarzutów karnych.

Rzecznik Secret Service Anthony Guglielmi powiedział dziennikowi "New York Post", że incydent, który nie wpłynął na wizytę prezydenta Bidena, miał miejsce po służbie. Może jednak stanowić naruszenie przepisów. Guglielmi powiadomił, że agenci zostaną wysłani na przymusowy urlop.

Mamy bardzo rygorystyczne protokoły i zasady postępowania dla wszystkich pracowników i przestrzegamy najwyższych standardów zawodowych. Zważywszy, że jest to sprawa administracyjna, nie możemy jej komentować - wyjaśnił Guglielmi.

Secret Service każdego roku przeprowadza tysiące operacji na rzecz osób potrzebujących ochrony, w tym dla prezydenta USA podczas wizyt zagranicznych - stwierdził emerytowany agent Secret Service Don Mihalek komentując wpadkę agentów dla ABC News. Przez ten cały czas prezydent był bezpieczny, nie doszło do zbyt wielu incydentów. Ale Secret Service składa się z ludzi, którzy popełniają błędy. Kiedy tak się dzieje, zawsze następuje odpowiednia reakcja, a misja jest utrzymywana - zaznaczył.

"New York Post" przypomniał, że do najgłośniejszego przypadku odesłania do USA agentów towarzyszących prezydentowi w podróży doszło w Kolumbii w 2012 roku, gdy funkcjonariusze Secret Service między innymi wynajęli prostytutki.