​Skandal uniwersytecki w Japonii. Wewnętrzne dochodzenie wykazało, że Uniwersytet Medyczny w Tokio od lat fałszował wyniki testów, by uniemożliwić kobietom studiowanie medycyny. Praktyki te miały miejsce przynajmniej od 2006 roku.

Specjalna grupa prawników została powołana do sprawdzenia zupełnie innej sprawy. Chodziło o podejrzenie, że syn wysokiego urzędnika ministerstwa edukacji został przyjęty na uczelnię za łapówkę. Okazało się, że wyniki jego egzaminu wstępnego były podwyższone o 49 punktów. Podobnie było w przypadku innych mężczyzn.

Jednocześnie okazało się, że wyniki testów kobiet nie były podwyższane. Według prawników testy były fałszowane tak, by na uczelnię przyjmować głównie mężczyzn. W zeszłym roku podczas pierwszego egzaminu wstępnego uniwersytet obniżył wszystkim wyniki o 20 proc., by następnie dodać mężczyznom 20 punktów.

Skąd w ogóle taka decyzja? Włodarze uczelni uznali, że nie ma potrzeby kształcenia tylu kobiet, gdyż część z nich porzuci karierę lekarza dla macierzyństwa. Stąd chcieli, by przyjmowano ich jak najmniej.

Prawnik Kenji Nakai określił manipulację jako "najgorszy rodzaj seksizmu". Sprawa będzie dalej badana, gdyż nie wiadomo od kiedy dokładnie manipulowano wynikami testów. Nie znana jest też liczba kobiet, która nie dostała się na uczelnię przez oszustwa władz uniwersytetu.

Dyrektor Uniwersytetu Medycznego w Tokio Tetsuo Yukioka przeprosił za oszustwa. Powiedział jednak, że nic o nich nie wiedział i nigdy nie brał w tym udziału. Według niego kobiety po przyjęciu nie były traktowane jako gorsze. Niektórzy wypominają jednak, że wykładowcy uważali, że kobiety nie powinny zostawać chirurgami.  

Kobiety w Japonii są uważane za jedne z najbardziej wyedukowanych na świecie. Niemal połowa ma wyższe wykształcenie. Jednocześnie 70 proc. rzuca pracę, by zajmować się dziećmi. Związane jest to nie tyle z konserwatywnym modelem rodziny, co ze zbyt długimi godzinami pracy, które nie pozwalają pogodzić kariery z macierzyństwem.

Dodatkowo sporym problemem jest m.in. brak przedszkoli. Od trzech lat rośnie liczba dzieci, dla których nie znalazło się miejsce w placówkach, które są przepełnione.  

W 2018 roku głośna była w Japonii sprawa szefa, który upomniał pracownicę, że zaszła w ciążę przed swoją "turą". Prezes wyznaczał bowiem swoim podopiecznym terminy, w których mogły wziąć ślub lub urodzić dziecko. 

(az)