Co najmniej trzy osoby zginęły dzisiaj podczas zamieszek w stolicy Tajlandii - donosi agencja AFP. Według cytowanego przez nią świadka, żołnierze otworzyli ogień do grupy około 20 demonstrantów, którzy zmierzali w ich kierunku. Wczoraj podczas gwałtownych starć tajlandzkiego wojska z antyrządowymi demonstrantami w Bangkoku zginęło 16 osób, a 141 zostało rannych. Wśród rannych jest Polak.

Na szczęście jego życiu nic nie zagraża. Został już wypisany ze szpitala.

Według AFP, wszystkie ofiary wczorajszych zamieszek to obywatele Tajlandii. Wśród rannych natomiast są - oprócz Polaka - Kanadyjczyk i Birmańczyk.

Do gwałtownych starć doszło na trasie prowadzącej do obozowiska protestujących w centrum bankowo-handlowym Bangkoku. Żołnierze użyli gazu łzawiącego i gumowych kul. Przez kilka godzin demonstranci usiłowali nie dopuścić ich do okupowanego od pięciu tygodni centrum bankowo-handlowego.

W czasie zamieszek postrzeleni zostali trzej dziennikarze. Dwaj mają niegroźne rany, trzeci - kanadyjski fotoreporter Nelson Rand, który pracuje dla angielskiej wersji francuskiego kanału France 24 - jest ciężko ranny, ale stan jego jest stabilny.

Tajlandzki minister obrony generał Prawit Wongsuwon poinformował, że celem piątkowej operacji było "wywarcie presji na manifestantów, aby powrócili do negocjacji" z rządem. Liderzy demonstrantów oskarżyli jednak premiera Abhisita Vejjajivę o zapoczątkowanie "wojny domowej" i zażądali wycofania wojsk z okupowanej przez nich dzielnicy handlowo-bankowej Bangkoku.

Demonstracje w tajlandzkiej stolicy zapoczątkowali przed dwoma miesiącami zwolennicy obalonego przed czterema laty premiera Thaksina Shinawatry. Polityk w czasie swych rządów próbował wprowadzać pewne reformy na rzecz uboższych warstw ludności. W sumie w starciach, do których doszło w ostatnich tygodniach, zginęło w Bangkoku około 30 osób, a ponad 900 zostało rannych.