Po dwóch miesiącach zamieszek w Tajlandii wprowadzono stan wyjątkowy, który obejmuje Bangkok i sąsiadujące prowincje.

Dwumiesięczny stan wyjątkowy wprowadzono w związku z protestami przeciwko władzy. Demonstranci domagają się ustąpienia premier Yingluck Shinawatry, której zarzucają korupcję oraz odłożenia zaplanowanych na 2 lutego przedterminowych wyborów parlamentarnych. Opozycja podkreśla, że przed wyborami muszą zostać przeprowadzone reformy mające na celu walkę z korupcją w życiu politycznym.

Nie ma na razie godziny policyjnej. Rząd zarządził stan wyjątkowy, co daje możliwość jej wprowadzenia. Może również zamknąć niektóre części stolicy dla ludzi. Życie toczy się na razie swoim tokiem. Póki co jest spokojnie - relacjonuje naszemu reporterowi Polak mieszkający w Bangkoku. Wiadomo, nie ma co się pchać w tłumy bez powodu. Ale ja nie odczuwam jakichś wielkich zmian póki co. Może poza tym, że są korki w niektórych miejscach i więcej ludzi o pewnych godzinach - dodaje.

Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych odradza turystom podróż do Tajlandii. Jeżeli jednak musicie tam lecieć, omijajcie punkty, w których gromadzą się demonstranci: Victory Monument, Phathumwan, Lumpini Park, Ratchaprasong, Asoke, Uruphong, Charoenpol, Hua Lamphong, Bang Rak, Silom, Sam Yan, Phaya Thai, Ratchatewi, Din Daeng, Pratunam, Khlong Toei, Ratchadamnoen, Phetchaburi, Yaowarat. Niebezpiecznie może też być w okolicach budynków rządowych.

Miałam lecieć z rodziną na ślub polsko-tajski, ale teraz zastanawiam się, czy odwołać lot - mówi Katarzyna z Olsztyna. Dowiedzieliśmy się od znajomego, że miał on problem z opuszczeniem hotelu po godz. 22, przez co nie zdążył na lot powrotny - relacjonuje.

Demonstracje antyrządowe rozpoczęły się, gdy gabinet poparł projekt ustawy amnestyjnej, która mogłaby umożliwić powrót do Tajlandii brata obecnej premier, Thaksina Shinawatry, skazanego zaocznie za korupcję.

(mpw)