Zmarł Jordańczyk, którego w Akabie ranił pocisk rakietowy. Rano pięć pocisków wystrzelono na izraelski kurort Ejlat nad Morzem Czerwonym. Co najmniej jeden uderzył w Akabę. W Ejlacie nikt nie został ranny - podało wojskowe radio izraelskie.

Rzecznik izraelskiej policji potwierdził, że doszło do eksplozji "wokół i w mieście Ejlat", ale nie spowodowały one szkód i nikt nie został ranny.

Jordańskie MSW poinformowało natomiast, że jedna rakieta typu Grad spadła na głównej ulicy w Akabie nad Morzem Czerwonym raniąc, jak podała policja, pięć osób, w tym jedną ciężko. Wcześniejsze doniesienia mówiły o czterech rannych.

Zmarły to 51-letni taksówkarz - podał przedstawiciel jordańskich służb bezpieczeństwa. Dodał, że pozostałe cztery ranne osoby znajdują się w szpitalu.

Trochę za wcześnie, by o tym przesądzać, ale są powody, by przypuszczać, że strzelano z południa - powiedział komendant okręgowy policji Mosze Cohen w radiu izraelskim, odnosząc się do półwyspu Synaj w Egipcie.

Według Cohena dwie rakiety wpadły do morza, a dwie uderzyły, jak się wydaje, w terytorium jordańskie.

Przedstawiciel egipskich służb bezpieczeństwa zapewnił jednak agencję AFP, że rakiety nie zostały wystrzelone z Egiptu.

Rakiety nie pochodziły z Synaju. Jakikolwiek wystrzał tego rodzaju z Synaju wymagałby przygotowań logistycznych i sprzętu, które są nie do wyobrażenia, zważywszy na środki bezpieczeństwa obowiązujące na półwyspie, a zwłaszcza wzdłuż granicy z Izraelem - zapewnił. Jak dodał, na Synaju nie zauważono jakiejkolwiek podejrzanej aktywności.

Jordański minister ds. mediów Ali al-Ajed zapewnił, że rakieta, która uderzyła w jego kraj, nie została wystrzelona z jego terytorium.

W kwietniu w wodach koło Ejlatu znaleziono pozostałości rakiet. Ataki w okolicach tego miasta są rzadkością.