Przyznanie Pokojowej Nagrody Nobla chińskiemu dysydentowi Liu Xiaobo było podyktowane uniwersalnymi prawami człowieka - powiedział przewodniczący Komitetu Noblowskiego Thorbjoern Jagland. Podkreślił także, że nie chodzi o próbę narzucenia "zachodnich" wartości Chinom.

To nie jest protest, tylko sygnał pod adresem Chin, że dla ich przyszłości będzie bardzo istotne łączenie rozwoju gospodarczego z reformami politycznymi i wspieraniem osób walczących w Chinach o podstawowe prawa człowieka - oświadczył Jagland na konferencji prasowej w Oslo, w przeddzień wręczenia nagrody. Dodał, że w dużej mierze przyszłość świata jest w rękach tego wielkiego kraju. Ta nagroda jest wyrazem przekonania, że są to uniwersalne prawa i uniwersalne wartości, a nie zachodnie standardy - powiedział.

Komentując nieobecność Liu Xiaobo na piątkowej ceremonii, przewodniczący Komitetu Noblowskiego ocenił, że będzie to potężny symbol, ukazujący, do jakiego stopnia wybór tego laureata był właściwy.

Pokojową Nagrodę Nobla przyznano 54-letniemu Liu Xiaobo za długą walkę bez przemocy na rzecz podstawowych praw w Chinach. Jednak odbywający karę 11 lat więzienia za działalność wywrotową dysydent nie będzie mógł osobiście odebrać nagrody. W Oslo nie zjawią się też jego bliscy, gdyż nie mogą opuścić terytorium Chin.

Chińskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych zapowiedziało, że nie powiodą się jakiekolwiek próby nacisku na władze w Pekinie w sprawie Liu. Rzecznik MSZ Jiang Yu nazwał przyznanie nagrody "nieprzyzwoitością" i oznajmił, że pokojowy Nobel nie powinien być wręczony osobie, która - jego zdaniem - jest kryminalistą. Wezwał też przedstawicieli poszczególnych państw, by nie brali udziału w piątkowej uroczystości w Oslo.

W odpowiedzi na decyzję Komitetu Noblowskiego w czwartek w Pekinie po raz pierwszy wręczono "pokojową nagrodę Konfucjusza", której laureatem został były wiceprezydent Tajwanu Lien Chan. Nagrodę przyznano mu za wysiłki na rzecz poprawy stosunków chińsko-tajwańskich. Laureat nie pojawił się na ceremonii.