2,5 mln euro chce dostać od niemieckiego rządu haker za płytę z danymi, skradzionymi ze szwajcarskiego banku. To lista półtora tysiąca osób, które unikały płacenia podatków w Niemczech. Ekonomicznie to opłacalne - do odzyskania jest ponoć 100 mln euro. Minister finansów waha się jednak, czy taka transakcja jest etycznie do zaakceptowania. Ale sygnał został wysłany - rząd jest gotowy kupić dane.

Do kupna namawia rząd nawet policja. "Za" jest też wielu ekonomistów i opozycja. Jednak wśród rządzących pojawiły się wątpliwości. Jeden z polityków obrazowo powiedział, że czuje ból brzucha na myśl, że rząd ma zostać paserem.

Dogadać się z jednym złodziejem, by nakryć 1500 oszustów? Liczby niby dają odpowiedź, ale dyskusja w Niemczech jest gorąca, co oznacza, że nie wszyscy są przekonani do słuszności robienia interesu z szantażystą.

Dane są prawdopodobnie prawdziwe, bo na próbę haker podał pięć przykładów, które już pozwoliły wszcząć postępowania egzekucyjne. Ta piątka podatkowych oszustów będzie pewnie musiała zapłacić i to sporo - w sumie około 5 mln euro. Uzbierałoby się więc na zapłatę dla informatyka. Pozostałe osoby z listy mają jeszcze czas na skruchę. W czasie, gdy biją się z myślami, trwa gorąca narodowa debata i ustalanie faktów. Tajemnicą nie jest tożsamość informatyka, bo to ten sam mężczyzna, który wcześniej oferował podobny układ rządowi francuskiemu. Dane pochodzą prawdopodobnie z banku HSBC. Inny trop prowadzi do UBS, ale ten bank zaprzecza.

Niemcy, z którymi rozmawiał nasz korespondent Adam Górczewski, w większości są za kupnem danych, bo, ich zdaniem, nie może być tak, że za małe oszustwa są kary, a za duże nic nie grozi. Często jednak słychać zastrzeżenie, że najpierw trzeba poszukać legalnej drogi uzyskania tych danych. Szczytne, ale mało realne.

Najbliższe ideału mogłoby być kupienie danych od szantażysty, odzyskanie zalegości od oszustów podatkowych, a potem ukaranie informatyka. Jeśli nie za szantaż i kradzież danych, to choćby za wykroczenia drogowe - historia zna takie przypadki...