Rząd niemieckiej Saksonii tłumaczy się coraz częściej. Dopiero pięć miesięcy po akcji związanej z demonstracjami prawicowych ekstremistów i ich przeciwników politycy przyznali, że zbierano dane dotyczące telefonów 40 tysięcy osób. Dotąd oficjalnie liczba ta było 100 razy mniejsza.

Jeśli policja i rząd czują, że działają uczciwie, to dlaczego nie podają całej prawdy - pyta opozycja. Nowe fakty pojawiły się dopiero, gdy sprawą zajęli się dziennikarze. Stąd nagły wzrost z 400 do 40 tysięcy osób, których dane o połączeniach telefonicznych zostały zebrane w czasie śledztwa.

Przedstawiciele rządu zapewniali, że takie wydarzenia nie miały miejsca, nawet podczas spotkań z komisją specjalną. Później przyznawali jednak, że dane były zbierane, połączeń było więcej, czy, jak teraz - że o dużo więcej ludzi. A że trudno przypuszczać, żeby w Dreźnie było aż 40 tysięcy ekstremistów, pojawiły się przypuszczenia, że policji chodzi o coś zupełnie innego. Jeśli dziennikarze to potwierdzą, dni saksońskiego rządu mogą być policzone.