Amerykańska straż przybrzeżna ewakuowała na Alasce mężczyznę, który od tygodnia był nękany przez niedźwiedzia grizzly. Załoga śmigłowca wypatrzyła znak SOS na dachu szałasu i mężczyznę desperacko wymachującego rękoma.

Załoga śmigłowca straży przybrzeżnej była w drodze do członków misji przyrodniczej.

Pilot helikoptera z powodu chmur zboczył z kursu i wtedy wypatrzył mężczyznę wymachującego rękoma i powiewającą prowizoryczną białą flagą. Na dachu stojącego w pobliżu szałasu widniał znak SOS.

Mężczyzna twierdził, że został zaatakowany przez niedźwiedzia grizzly, który zaciągnął go do rzeki. Udało mu się oswobodzić i uciec, ale drapieżnik miał nie odpuszczać i przez tydzień nękać go swoimi wizytami.

Jak pisze "New York Times", mężczyzna miał strzelbę, ale amunicja była na wykończeniu. Na drzwiach szałasu były widoczne ślady pazurów drapieżnika.

"Powiedział, że niedźwiedź wracał każdej nocy i od kilku dni nie dawał mu spać" - relacjonował gazecie sierżant Jared Carbajal.

Gazeta nie ujawniła tożsamości mężczyzny, podając jedynie, że jest pod 60-tkę.

Załoga śmigłowca przetransportowała go do szpitala na badania.

Jak zauważa "New York Times", historia 60-latka mogłaby posłużyć jako scenariusz do filmu i przypomina słynną scenę z filmu "Zjawa", gdzie Leonardo DiCaprio walczy z niedźwiedziem.