W dniu białoruskich wyborów prezydenckich w stolicy tego kraju miało dojść do serii zamachów bombowych - taką tezę lansują teraz przedstawiciele władz w Mińsku. Ma to być uzasadnienie dla brutalnego stłumienia akcji opozycji, protestującej po ogłoszeniu wyników wyborów, w których znów zwyciężył Aleksander Łukaszenko.

W państwowej telewizji wystąpił szef białoruskich pograniczników Aleksander Tiszczenko. Przekonywał, że zamachów mieli dokonać eksperci z dziedziny pirotechniki, którzy już na kilka tygodni przed dniem wyborów próbowali wjechać na Białoruś.

Tiszczenko twierdzi, że w końcu listopada do jego kraju próbowało wjechać wyjątkowo wielu turystów - z Polski, Ukrainy, a także z Rosji. Mieli wwozić - jak to ujął - dziwne oprzyrządowanie: pociski, świece dymne, paralizatory, pałki, noże i kastety.

Według białoruskich służb granicznych - próby wjazdy na Białoruś miało podjąć kilkadziesiąt takich grup. Pytałem naszą Straż Graniczną o dziwne zatrzymania podejrzanych na przejściach z Białorusią. Nie stwierdzono żadnego.