​Przez ostatnie tygodnie po wyborach europejskich obowiązującą mądrością w europejskiej debacie było przekonanie, że osoba desygnowana na stanowisko Przewodniczącego Komisji Europejskiej musi pochodzić z zamkniętej listy kandydatów przedstawionych przez europejskie partie polityczne.

Przez ostatnie dni było pewne, że po skutecznym francuskim veto wobec kandydata EPP Manfreda Webera, takim stuprocentowym kandydatem będzie dobrze znany w Polsce Frans Timmermans.

I tak było aż do rozpoczęcia Szczytu Rady Europejskiej w ostatnią niedziele 30 czerwca.

Polska nie mogła zgodzić się na kandydaturę F. Timmermansa nie dlatego, że jest socjalistą, ani  nawet nie dlatego, że dzieli nas stosunek do reform podejmowanych przez Ministerstwo Sprawiedliwości. Spory się w UE zdarzają, choć  rzadko bywają one tak bezprecedensowe, jak kompetencyjny spór o to, czy UE ma prawo wyznaczać reguły organizacji wymiaru sprawiedliwości w państwach członkowskich.

Kluczowym powodem dla którego Premier M. Morawiecki sprzeciwił się tej kandydaturze było doświadczenie nielojalnej współpracy z Polską w sprawie wyjścia z tej konfliktowej sytuacji oraz instrumentalne wykorzystywanie Polski i sporu o praworządność w kampanii wyborczej. Wysiłki Premiera i polskiego Sejmu, by szukać rozwiązań kompromisowych w 2018 roku nie spotkały się z żadną choćby symetryczną reakcją ze strony KE. Utrzymywanie temperatury tego sporu było korzystne z punktu wodzenia kampanii europejskiej lewicy. Przypadek? Taka metoda prowadzenia sporu jest dla nas nie do przyjęcia.

Pasywna zgoda na ustalenia Niemiec, Francji, Hiszpanii i Holandii ze szczytu G20 w Osace, by przewodniczącym KE został Frans Timmermans, była z tych powodów nie do zaakceptowania.

Nikt w Europie nie wierzył w powodzenie blokady ustaleń z Osaki. Nawet jeśli rozumiano nasze argumenty, uznano, że tego walca już nie da się zatrzymać, wskazując na dotychczasową słabość regionu w wytrzymywaniu presji politycznej dużych państw.

Nie mogliśmy jednak pozwolić, by nowa kadencja KE i Rady Europejskiej zamiast być szansą na nowe otwarcie, rozpoczęła się od politycznego kryzysu. Byłoby to złe dla Polski, ale także dla UE. Traktaty tego nie wymagają, ale chcieliśmy zrobić wszystko, by uformować konsensus wygodny dla wszystkich.

Premier Morawiecki zaangażował się w budowanie nowej, innej większości w Radzie. Aby efektywnie zatrzymać proces uzgodniony z przygniatającą większością polityczną w Radzie i Parlamencie Premier musiał pracowicie spędzić całą noc z 30 czerwca na 1 lipca, kiedy to został pobity rekord obrad szefów rządów z 2015 roku. Wtedy nad Grecją Rada obradowała do 10.00 rano. W ostatni poniedziałek, bez przerwy na sen, do ok. 13.00. Bez determinacji Premiera ten szczyt zakończyłby się przez północą w niedzielę przyjęciem uzgodnień dokonanych wstępnie poza Radą. Ku zdumieniu wszystkich stało się inaczej.

Nasza opozycja wynikała nie tylko ze sprzeciwu wobec metody politycznej kandydata socjalistów. Nie mniej ważne było, aby nowa kadencja władz UE mogła się cieszyć polskim poparciem - abyśmy byli w nowej większości w UE. I tak się stało.

Determinacja krajów Wyszehradu, niektórych krajów Europy Środkowej oraz Włoch, wstrzymała automatyzm decyzji. To z kolei wywołało ferment w chadeckiej grupie EPP. Kolejni Premierzy zaczęli mieć wątpliwości, czy naprawdę centroprawica musi oddawać najważniejsze stanowisko w UE lewicy.

Już razem odwróciliśmy trend i doprowadziliśmy do desygnowania centroprawicowej kandydatki na nowego szefa KE.

Tym samym polski rząd i partia rządząca wysłała ważny sygnał do europejskiej centro-prawicy. Nie będąc uczestnikiem chadeckiej międzynarodówki możemy być w wybranych sprawach ważnym partnerem. Wskazywał na to w czasie wizyty w Polsce Manfred Weber, wskazując na dużą zbieżność głosowań między PiS, a EPP.

Niektórzy komentatorzy żalą się na brak polityków z Europy Środkowej w tym rozdaniu. Nie ujmując wagi pochodzenia polityków w organizacjach międzynarodowych, powiem otwarcie - dla interesów gospodarczych i politycznych, geografia to nie wszystko. Przez ostatnie 15 lat było wielu polityków z Europy Środkowej, którzy niekoniecznie dawali gwarancje dla interesów regionu.

Dojrzałe członkostwo to umiejętność definiowania własnych interesów w UE. Niekoniecznie musi to być warunkowane symbolicznymi nominacjami.

W pragmatycznej Skandynawii nikt nie utyskuje na brak Skandynawów, choć wielu wydawało się, że Margrethe Vestager była o krok od sukcesu. Będzie Wiceprzewodniczącą KE, podobnie Europa Środkowa będzie miała stanowisko w prezydium Komisji.

Ale nie to jest najważniejsze. Najbardziej kluczowa jest dalsza emancypacja Europy Środkowej, która pokazała, że bez uwzględnienia stanowiska regionu nie można zbudować w UE żadnej ważnej decyzji. I to jest ważny krok w dojrzewaniu unijnym całego naszego regionu. Skoro Francja ma prawo veta, dlaczego nie Europa Środkowa?

Nasze interesy polityczne w UE wyraziliśmy w polskim wkładzie do Agendy Strategicznej UE na najbliższe 5 lat. Przyjęty unijny dokument dobrze odzwierciedla tego oczekiwania. Sprawiedliwa transformacja klimatyczna, nowa polityka przemysłowa, nacisk na rozwój wspólnego rynku, rozwój polityki obronnej w porozumieniu z NATO.

Jestem przekonany, że z nową Przewodniczącą KE znajdziemy w wielu sprawach wspólny język. W sprawach strategicznych dotyczących polityki obronnej, bezpieczeństwa, NATO, relacji transatlantyckich i w końcu Rosji takie wspólne stanowisko było już wyraźnie widoczne w ostatnich latach.

Francuski prezydent z przekąsem powiedział po szczycie, że kandydatura Ursuli von der Leyen to wynik silnych polsko-niemieckich uczuć. W polskiej debacie o wynikach szczytu jest również silny aspekt niemiecki. Politycy, którzy przez ostatnie 3 lata mówią nam, że politykę europejską powinniśmy zredukować do relacji z Berlinem, dziś skupiają się na tym, że poparliśmy niemiecką kandydaturę. Trudno o większą groteskę.

Paradoksem tej sytuacji jest fakt, że przez ostatnie tygodnie Berlin popierał F. Timmermansa, wbrew nam. Na koniec Warszawa poparła niemiecką minister w zasadzie wbrew Berlinowi. Gdyby było inaczej, Berlin nie byłby jedyną stolicą, która nie mogła poprzeć tego rozwiązania (27:1?). Ale najważniejsze jest co innego. Rozwój wypadków w czasie szczytu pokazuje, że Polska nie musi dziś wybierać Berlina, Paryża, czy Budapesztu. Polska dziś potrafi grać z każdym o ile prowadzi to do pożądanych skutków dla polskich interesów w UE.

Personalne wybory rzadko dają 100-procentowe gwarancje. Jednak wybór Ursuli von der Leyen, do którego nie doszłoby bez aktywnej opozycji Polski wobec Fransa Timmermansa, stwarza przynajmniej liczne szanse - na nowe otwarcie w relacjach z KE, na nową dynamikę polityczną w relacjach PiS i europejskiej centroprawicy i w końcu na  zbudowanie pozycji Europy Środkowej jako równego gracza, a nie kogoś, kogo się spłaca paciorkami. Mamy liczne szanse w miejsce scenariusza pisanego przez najmocniejsze państwa UE - powołania Przewodniczącego KE podyktowanego przez lewicę, który dałby nam pewność 5 kolejnych toksycznych lat. Mam nadzieję, że nikt tej szansy nie zmarnuje.

Konrad Szymański