Szef niemieckich kolei wezwany na dywanik. Dziś tłumaczy się swojemu ministrowi transportu z bałaganu – opóźnione i odwoływane pociągi, zimno w wagonach, niezadowoleni pasażerowie. Sytuacja jak w Polsce, ale konsekwencje i rozwiązania będą inne.

Szef Deutsche Bahn, Rüdiger Grube, musi wytłumaczyć dlaczego jego firma nie jedzie po odpowiednim torze. Ani pasażerowie, ani eksperci nie przyjmują zimy jako jedynej winnej chaosu na kolei. Pociągi opóźnione nawet o kilka godzin, skład, który po awarii na kilka godzin uwięził marznących pasażerów, rozkład, z którego znikały pociągi. Lokomotywy i wagony, których w najzimniejszym momencie grudnia tajemniczo zaczęło brakować. I te dantejskie sceny na dworcach.

Niemiecka kolej, w przeciwieństwie do polskiej, generuje potężne zyski. Rząd w tym roku pobierze od firmy pół miliarda euro dywidendy. Nie tylko opozycja chce, by pieniądze zainwestować w kolejową infrastrukturę, ale rząd Merkel zaplanował zastrzyk z Deutsche Bahn na łatanie budżetowej dziury.

Mimo to Peter Ramsauer, minister transportu Niemiec, ze swoimi odpowiednikami z landów chcą usłyszeć od prezesa Deutsche Bahn, że to koniec oszczędzania i początek inwestowania.