Wspólne wybory prezydenckie i parlamentarne bardzo prawdopodobne. Pod koniec września jednego dnia wybierzemy Sejm, Senat i prezydenta. Dla kogo taka zbieżność dat to szansa, a dla kogo zagrożenie?

Na pozór odpowiedź jest oczywista - popularny kandydat ciągnie swoją partię; słaby może odebrać jej zwolenników. Tę znaną od lat prawdę potwierdzają zresztą socjolodzy. A to mogłoby służyć takim połączeniom partyjno-prezydenckim jak PiS i Kaczyński czy Borowski i SdPl. Ale w tym ostatnim wypadku może, ale nie musi.

Analitycy zachowań wyborczych mówią, że lider socjaldemokratów ma elektorat liberalny, zaś jego partia mocno lewicowy. W czasie kampanii, gdy padną jasne deklaracje – albo jedni, albo drudzy mogą się zawieść i zmienić preferencje.

Niewykluczone, że na liście kandydatów na prezydenta pojawi się nazwisko Marka Belki. Premier co prawda deklarował że nie wystartuje w wyborach, ale deklarował też, że nie chce być działaczem partyjnym... A jak widać w ostatnich dniach - Belka coraz bardziej się upartyjniał. Zaczęto więc podejrzewać, że zamarzył mu się fotel zajmowany przez jego politycznego protektora. I być może stąd ta gorączkowa walka o pozbycie się stanowiska premiera - bo stąd ciężko się wybić.

Lepszą trampoliną jest bycie poprzednim prezydentem, marszałkiem Sejmu, ministrem spraw zagranicznych, bo to tacy ojcowie narodu - mówią socjolodzy. I w tym swą szansę upatruje zresztą SLD, które chce namówić na start opierającego się Cimoszewicza.