Około tysiąca pielęgniarek z pięciu szpitali w Bielsku-Białej, Międzybrodziu, Bystrej i Żywcu zaostrzyło protest. Odeszły od łóżek pacjentów w poniedziałek wieczorem i zapowiadają, że wrócą dopiero wtedy, gdy ktoś z nimi porozmawia. Domagają się przede wszystkim podwyżek.

We wszystkich szpitalach pielęgniarki pracują jak na ostrym dyżurze. Oznacza to, że na oddziały przyjmowani są tylko pacjenci, których życie jest zagrożone. Lżejsze przypadki odsyłane są do innych szpitali. Chorymi, którzy już w strajkujących szpitalach leżą, zajmują się oddziałowe - po jednej na każdym oddziale. Pielęgniarki nie odeszły od łóżek jedynie z intensywnej terapii. Na razie nie wiadomo, kiedy sytuacja może się poprawić. Pielęgniarki wrócą do pracy, gdy dyrekcja rozpocznie z nimi negocjacje na temat podwyżki płac. Kobiety chcą by ich pensje wzrosły z 2 tys. 300 zł do 3 tys. zł brutto. Jeszcze nie wyznaczono terminu rozmów.

Przedstawiciele dyrekcji szpitali podkreślają, że są zaskoczeni decyzją pielęgniarek. Wieczorem w części placówek trwały narady dotyczące zabezpieczenia przebywających na oddziałach chorych.

W poniedziałek po południu protestujące pielęgniarki spotkały się z dyrektorami swych placówek z udziałem m.in. wicewojewody śląskiego. Jak relacjonowały, dyrektorzy skoncentrowali się na omówieniu sytuacji szpitali i powtarzaniu, że nie mają pieniędzy.

Pielęgniarki skarżyły się, że czują się lekceważone, bo od kilku lat w kosztach leczenia uwzględniane są tylko pozycje: lekarze i sprzęt. Mówiły, że od pewnego już czasu próbują podjąć rozmowy o swoich płacach, a w ub. tygodniu zapowiedziały, że w razie braku odzewu, 8 lutego rozszerzą swój protest.

Wobec braku efektów popołudniowego spotkania z wicewojewodą, strajkujące dotąd biernie pielęgniarki wieczorem odeszły od pacjentów. Mają pomagać tylko w procedurach ratujących życie.