Nie ma winnych wczorajszego paraliżu komunikacyjnego w Warszawie - twierdzą stołeczni urzędnicy. Warszawiacy wracali wczoraj z pracy do domu kilka godzin; kierowcy utknęli w kilometrowych korkach na nieodśnieżonych trasach. Tiry próbujące przejechać przez miasto tarasowały drogi. W ulicznych zatorach utknęły karetki, pługi, piaskarki.

Co gorsza, stało się tak mimo znanych prognoz - od kilku dni synoptycy ostrzegali przed obfitymi opadami na Mazowszu.

Reporterka RMF FM Agnieszka Burzyńska dopytywała, dlaczego w stolicy - tak jak w kilku innych miastach - nie wprowadzono zakazu wjazdu tirów. Stołeczna policja tłumaczyła się, że zatrzymanie ciężarówek przed Warszawą sparaliżowałoby nie tylko miasto, ale całe województwo.

Nie spisały się także władze samorządowe, które powinny akcję koordynować. W urzędzie kierowanym przez Hannę Gronkiwicz-Waltz nasza dziennikarka usłyszała jedyenie, że prezydent nie ma nic do powiedzenia, bo jest to sprawa Zarządu Dróg Miejskich.

W ZDM odesłano ją do miejskiego sztabu kryzysowego, bo to powinien podjąć odpowiednie decyzje - argumentowano. Ale sztab w ogóle się nie zebrał, bo - jak tłumaczono - nie było takiej potrzeby. Z biura odesłano więc naszą dziennikarkę do stołecznego inżyniera ruchu, który również mógłby mieć coś do powiedzenia.

Ale tam Agnieszka Burzyńska usłyszała, że to bzdura, bo jedynym decydentem jest prezydent miasta. Gdy próbowała tłumaczyć, że urzędnicy prezydenta odsyłają ją właśnie w to miejsce, w słuchawce zapadła cisza. No cóż, stolica już po wyborach. Kampania się skończyła…

Zobacz, jak Warszawa wyglądała wczoraj po południu.

A tak stolica wyglądała dziś o poranku.