Banki nie powinny zarabiać na monitach, ich zysk to odsetki, prowizje czy opłaty za świadczenie usług. Tak Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów komentuje sprawę słuchaczki RMF FM pani Ewy, która obliczając wysokość raty kredytu pomyliła się o 4 franki. Bank poinformował ją o niedopłacie, a za wysłanie listu policzył sobie 41 złotych.

Pani Ewa wpłaciła za mało, bo bank nie poinformował o tym, na jakiej zasadzie wylicza cenę waluty.

Na razie nie ma przepisu, który zmuszałby banki do informowania klientów o tym, jak wyliczane są spready. Co prawda nakazał to już sąd, ale banki się odwołały i trwa postępowanie. Podobnie jest z opłatą za monity. Nie powinna być wyższa niż koszty, które bank poniesie w związku wysłaniem tego monitu - mówi Ernest Makowski z UOKiK-u.

Opłata nie powinna też być wygórowana. Niestety, nie jest to precyzyjnie określone, więc dla banku niewygórowana opłata to 41 zł za list.

Co mogą zrobić klienci, którzy czują się oszukani?

Jeśli mamy podejrzenia, że bank zarabia na monitach, możemy iść do sądu. Wtedy bank będzie musiał udowodnić, że te kilkadziesiąt złotych to koszt wysłania jednego listu. Klienci mogą też złożyć pozew zbiorowy, wtedy jest taniej. Do złożenia pozwu zbiorowego jest wymagana grupa co najmniej 10 osób - przypomina Ernest Makowski z UOKiK-u.

Wcześniej, by uniknąć monitów związanych z różnicą kursową, warto na poczet raty wpłacać kilkadziesiąt złotych więcej. Można też zmienić umowę i wpłacać do banku nie złotówki a franki. Nasi słuchacze poruszeni sprawą pani Ewy radzą też, by komunikację z pracownikami banku prowadzić na piśmie. Wtedy może to być dowód w sądzie.