Łódzka pielęgniarka jest winna nieumyślnego narażenia życia i zdrowia noworodka. Mimo to Sąd Grodzki w Łodzi, zdecydował, że postępowanie karne w tej sprawie należy umorzyć warunkowo na dwa lata.

W czerwcu tego roku dziecko trafiło do szpitala Madurowicza na obserwację. Ponieważ było niespokojne i płakało, pielęgniarka podała mu smoczek. Nie był to jednak zwykły gryzak, ale niezabezpieczony smoczek od butelki. Dziecko go wessało i o mały włos się nie udusiło. Lekarze podjęli próbę usunięcia smoczka, ale skutecznie zrobili to dopiero specjaliści ze szpitala dziecięcego na Spornej. Hubert przebywał tam około tygodnia. Najpierw leżał na OIOM-ie, a potem jeszcze przechodził badania neurologiczne, bo istniało niebezpieczeństwo, że niedotlenienie mózgu mogło spowodować trwałe uszkodzenia.

Zawiadomienie do prokuratury złożył dziadek chłopca. Jak tłumaczył, chodziło o to, aby żadne inne dziecko, które trafi do szpitala Madurowicza, już nie ucierpiało. Kobieta została odsunięta od pracy, a szpital prowadził wewnętrzne dochodzenie w tej sprawie.

55-letnia pielęgniarka odpowiadała przed sądem za nieumyślne narażenie życia noworodka. Rozprawa toczyła się za zamkniętymi drzwiami. Na sali nie pojawił się ani obrońca, ani prokurator. Oskarżona niechętnie rozmawiała z dziennikarzami. Powiedziała tylko, że przeżywa dramat oraz że została już osądzona i skazana przez opinię publiczną. Dodała jeszcze, że każdego dnia dziękuje Bogu, iż cała sprawa zakończyła się szczęśliwie.

Sąd zdecydował, że pielęgniarka ma w ciągu pół roku zapłacić 2,5 tysiąca złotych na rzecz chłopca jako częściowe naprawienie szkody. Będzie musiała też ponieść koszty sądowe, czyli ponad 700 złotych. Wyrok jest nieprawomocny, a jego uzasadnienie było niejawne.