Tylko od stycznia do września ubiegłego roku w administracji publicznej przybyło 26,3 tys. pracowników - informuje "Gazeta Wyborcza". Z wyliczeń GUS wynika, że w polskich urzędach pracuje już 462,9 tys. osób. Biurokratów przybywa systematycznie z roku na rok niezależnie od tego, kto rządzi. Jeśli takie tempo zostanie zachowane - a wszystko na to wskazuje - już na koniec 2011 r. będziemy mieć prawie pół miliona urzędników. W 1990 r. było ich tylko 159 tys.

To efekt tego, że mamy w Polsce księstwa i królestwa. Król, czyli szef danego urzędu, w zasadzie sam decyduje, ile osób zatrudnić i na jakich zasadach - uważa Adam Szejnfeld (PO), szef sejmowej komisji "Przyjazne państwo". Innego zdania jest Krzysztof Janik, szef MSWiA w rządzie Leszka Millera (SLD), obecnie wicedyrektor Instytutu Bezpieczeństwa Krajowego przy Wyższej Szkole Zarządzania Personelem w Warszawie. W ogóle nie wiemy, dlaczego zatrudnienie rośnie. Nie wiemy, jak ten wzrost się rozkłada. Rozmawiamy o zjawisku, które budzi niepokój. Być może jest jednak tak, że część gmin się rozrasta, ma nowe zadania, takie jak choćby zdobywanie funduszy europejskich, i potrzebuje nowych urzędników - mówi Janik.

Zdaniem Janika większym problemem jest nie liczba urzędników, ale jakość ich pracy. W rankingu "Doing Business" Banku Światowego pod względem czasu potrzebnego na uzyskanie pozwolenia na budowę jesteśmy na 164. miejscu na świecie (na 183 kraje). Rozpoczęcie działalności gospodarczej? Miejsce 113. W ciągu roku w jednej i drugiej kategorii awansowaliśmy o... dwie pozycje.