Z domu pani Anity i pana Pawła w Podstolicach koło Chodzieży w Wielkopolsce została jedynie sterta gruzu. Blisko 200-letni budynek, w którym mieszkali z trójką dzieci, z których najmłodsze ma 2,5 roku – spłonął doszczętnie w miniony weekend. Jedna z córek pary, cudem uniknęła śmierci w płomieniach. Kiedy strażacy zakończyli akcję gaśniczą, od razu było wiadomo, że z ich dobytku nie zostało nic. W okolicznych wsiach ruszyła pełna mobilizacja, by wesprzeć pogorzelców. Ubrania i rzeczy pierwszej potrzeby to jednak nie wszystko. Dom nie był ubezpieczony, poszkodowani nie mają oszczędności sami nie odzyskają więc dachu nad głową.

To był sobotni poranek. Pana Pawła nie było w domu, pani Anita z kolei krzątała się wokół domu i po podwórku. Zarzewiem ognia była kotłownia z rozpalonym piecem centralnego ogrzewania. Na dym zareagował pies, który zaczął szczekać i próbował skakać na klamkę. To zmobilizowało 6-letnią dziewczynkę do otwarcia drzwi i wyjścia na podwórze. Wychodząc zauważyła płomienie dobiegające z pomieszczenia obok. Kiedy na zewnątrz chciała zaalarmować bliskich o tym co dzieje się w mieszkaniu - dom stał już w płomieniach. Na miejsce dotarli strażacy z okolicznych jednostek, którzy ugasili pożar. Po zakończeniu ich akcji z budynku pozostały jedynie dymiące ściany. Całe wyposażenie i więźba dachowa spłonęły doszczętnie.

Anita zadzwoniła i mówi, że dom nam się pali. Nie wierzyłem na początku, to było jak zły sen jakiś. Kiedy przyjechałem na miejsce to nawet zastanawiałem się przez chwilę czy jest tam w ogóle sens się zbliżać. Najważniejsze jednak, że rodzina cała, że dzieciom nic się stało.(...) Na początku pomyślałem: ok, trzeba wziąć się w garść, może ocalała chociaż kuchnia, będziemy mieszkać w jednym pomieszczeniu, a resztę powoli jakoś odbudujemy. - tłumaczy pan Paweł. Kiedy zbliżyłem się do tego miejsca, wiedziałem już, że z domu nie zostało nic. Dosłownie nic. ­- dodaje.

Rodzina podkreśla, że nigdy nie potrzebowała od nikogo pomocy, nikogo o nią nie prosiła. Paweł i Anita zawsze próbowali sami, własnym wysiłkiem zapewnić dzieciom byt i wieść normalne, spokojne życie. Kiedy kilka godzin po pożarze na ich podwórzu byli sąsiedzi z konkretnymi ofertami pomocy i wsparcia - po pierwsze nie wierzyli, po drugie nie wiedzieli jak się zachować i wreszcie po trzecie - odzyskali nadzieję, że uda się przetrwać i odzyskać własny kąt.


Na początku to ja byłem załamany, ale teraz, dzięki tym ludziom wszystkim, wierzę już, że będzie dobrze. - wyjaśnia głowa rodziny. Miejscowy sołtys zorganizował zbiórkę odzieży i rzeczy pierwszej potrzeby. W kilka godzin mieszkańcy okolicznych wsi przywieźli ich tyle, że zbiórka została już wstrzymana. W świetlicy wiejskiej w Podstolicach trwa teraz sortowanie darów.

Na miejsce pożaru, kilka godzin po zdarzeniu dotarł też lokalny przedsiębiorca z pobliskiego Klotyldzina. Jacek Łada prowadzi firmę transportową i dysponuje ciężkim sprzętem, który wysłał na miejsce, by posprzątać pogorzelisko.

W życiu człowieka na oczy nie widziałem, przyjeżdżam tu, a on mi mówi, że zapewni nam lokum do czasu odbudowy domu. No nie wiedziałem co powiedzieć. Bardzo jesteśmy mu wdzięczni za to co dla nas robi - mówi pan Paweł.


Koparka i ciężarówki wywożące gruz z miejsca pożaru pracowały we wtorek do późnego wieczora. Nie było sensu przeszukiwać pogorzeliska, wszystko nadawało się do wywiezienia. Zanim jednak gruz został załadowany do kontenerów, Kamil, syn Anity i Pawła - znalazł pośród cegieł i spalonych rzeczy swój piórnik, a w nim różaniec. Oba przedmioty były w nienaruszonym stanie. Jestem wierzący i myślę, że to był jakiś znak.

 Mówię temu małemu Kamilowi - chłopie ty noś ten różaniec teraz ze sobą przez całe życie! Ja też taki noszę w kieszeni, mam go zawsze przy sobie - mówi Jacek Łada, który wyciągnął pomocną dłoń do pogorzelców. Teraz działamy, od razu wzięliśmy się do pracy, nie ma na co czekać. Niewyobrażalne nieszczęście ich spotkało, trzeba było im pomóc. Mam wielką nadzieję, że znajdą się ludzie, którzy tak jak my tutaj wszyscy - kochamy innych ludzi i pomogą. Nie ukrywajmy - teraz najbardziej potrzebne są pieniądze na odbudowę tego domu. Naprawdę wierzę, że uda się tym dzieciakom odzyskać dach nad głową i godne warunki. Bardzo bym tego chciał, żeby mieli po prostu normalny, ciepły, własny kąt. Tu nie chodzi o odbudowę wielkiej chałupy, ale chcemy postawić dla nich chociaż mały - ciasny, ale własny dom. - wyjaśnia przedsiębiorca.


Do pomocy pogorzelcom włączyła się też radna gminy Budzyń Halina Moćko. We wtorek od rana była na miejscu, pomagając w uprzątnięciu terenu. Ta lawina pomocy dotychczasowej od zwykłych ludzi, ale też od sołtysa Podstolic i wójta gminy Budzyń, naprawdę napawa nadzieję, że oni będą mieli lepsze jutro. Najważniejsza teraz jest "złotówka". Jest uzbierane już 30 tysięcy na pomagam.pl, dodatkowe konto uruchomi też urząd gminy na dniach - mam nadzieję, że będzie tego więcej. - mówi radna.

ZBIÓRKA PROWADZONA JEST >>> TUTAJ<<<

Pieniądze, które chcą uzbierać społecznicy i urzędnicy mają być przeznaczone przede wszystkim na odbudowę domu i jego podstawowe wyposażenie. Pierwszy dzień, było z nami kiepsko, ale teraz już nawet chce mi się uśmiechać. Dzięki ludziom. My naprawdę się tego nie spodziewaliśmy, brakuje mi słów, ja nie wiem co mam powiedzieć, jak wyrazić tę wdzięczność, że są tacy ludzie, dzięki którym wróciła w nas nadzieja w ogóle. ­- mówi na pożegnanie pani Anita.

Opracowanie: