​Ratownicy medyczni w Gdańsku od poniedziałku wrócą do pracy, ale nie rezygnują ze swoich postulatów. W listopadzie ponownie zamierzają ograniczyć swoją pracę. Od 1 października w gdańskim pogotowiu nie jeździ część karetek.

Jak mówią ratownicy, trwający protest nie daje żadnych efektów, "prócz nerwów i szantażu w naszą stronę". Z drugiej strony przyznają, że zauważają wsparcie społeczne.

Ratownicy domagają się od rządu systemowych rozwiązań dotyczących ich zawodu, a od dyrekcji gdańskiego pogotowia - wzrostu płac. Tu porozumienia nie ma.

Nie możemy dać więcej niż 55 złotych za godzinę, ratownicy chcą 65 zł - przyznała RMF FM dyrektorka gdańskiego pogotowia Mariola Kubiak.

Protest to opóźnienia w obsłudze bieżących wezwań i wzmożonej aktywności Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, które przeważnie nie interweniuje na terenie samego Trójmiasta.

W ostatnich dniach doszło do sytuacji, w której rannego do śmigłowca transportowali strażacy, choć teoretycznie zabraniają im tego przepisy.

Według informacji RMF FM, gdańscy ratownicy planują ponownie ograniczyć dyżury między 10 a 20 listopada. 

Opracowanie: