Wyruszamy z Jerozolimy dosyć późno. Izraelskie słońce jest już wysoko na niebie. Mój arabski taksówkarz zapewnia jednak, że około południa znajdziemy się w centrum Hebronu. To tylko 37 kilometrów, ale Zacharija ostrzega, że po drodze mogą nas czekać różne niespodzianki, głównie w postaci izraelskich posterunków blokujących wjazd do miasta. Od kilku tygodni trwa kolejna palestyńska intifada. Żołnierze żydowscy patrolują drogi na Zachodnim Brzegu Jordanu i w strefie Gazy, zabezpieczają, albo kompletnie uniemożliwiają przejazd przez tereny zamieszkiwane przez izraelskich osadników. Hebron jest miejscem szczególnym. Od 1997 roku, 80% obszaru miasta należy do Palestyńczyków, nad resztą pieczę sprawują Izraelczycy. Podobnie jak Jerozolima, Hebron jest miastem świętym, tak dla Żydów jak i Muzułmanów. Według biblijnej księgi Rodzaju, Abraham dostał te ziemie na podstawie przymierza zawartego z Bogiem i to właśnie tutaj, w jaskini zwanej Grotą Abrahama, jest pochowany on i cała jego rodzina. Także pierwsza stolica państwa króla Dawida miała znajdować się w Hebronie. W okresie rozwoju islamu nad Grotą Abrahama muzułmanie postawili meczet. Od tamtego czasu, aż do końca XIX wieku współżyły tu pokojowo obie religie. Wiek dwudziesty i powstanie państwa Izrael to już nieustannie zapalone płomienie nienawiści. Od 1948 roku Hebron należał do Jordanii, ale w czerwcu 1967 roku po "wojnie sześciodniowej" zajęła go armia izraelska. Rok później Żydzi pod przewodnictwem rabina Mosze Lewingera powrócili do miasta. Kupili hotel i zapowiedzieli, że zaczną osiedlać się w Hebronie. W 1971 roku niedaleko powstało żydowskie osiedle Kiriat Arba. W 1979 roku Żydzi zamieszkali w samym centrum Hebronu. Dziś wojsko ochrania znajdujące się tam osiedle około czterystu żydowskich mieszkańców żyjących w otoczeniu prawie stu tysięcy Palestyńczyków. W listopadzie roku 2000 ta ochrona jest szczególna. Mogłem się o tym przekonać.

Zacharija prowadzi pewnie, ale nie możemy wjechać do Hebronu żadną główną drogą. W końcu, kiedy wydaje się, że żołnierze pozwolą nam przejechać, okazuje się, iż owszem jako dziennikarz mogę przejść na piechotę, ale mój arabski przewodnik i jego srebrne auto muszą pozostać przed szlabanem. Zawracamy raz jeszcze. Zacharija kluczy, często przystaje i pyta miejscowych Arabów o drogę. W końcu, jakąś niesamowitą pętlą, stromych i wąskich uliczek docieramy w pobliże Meczetu Ibrahima (Abrahama) nazywanego też Grotą Patriarchów. Tam spotykam Ramiego. 35-letni, energiczny, lekko łysiejący mechanik w dużych okularach. Mówi dużo i szybko, głównie o swojej nienawiści do Żydów. Z meczetu słychać głos muezzina, zaczyna się muzułmańska modlitwa. Rami przypomina mi rok 1994. Osadnicy żydowscy są fanatykami. Nigdy nie zapomnimy o Baruchu Goldsteinie, który z pistoletu maszynowego zabił w naszej świątyni 29 osób - prawie krzyczy podekscytowany Palestyńczyk. Po waszej stronie też nie brakuje fanatyków - dyskutuję z Ramim. W 1929 roku Arabowie wyrżnęli wszystkich członków społeczności żydowskiej w Hebronie. Rami tego nie pamięta. On wie swoje: To jest nasza ziemia, nie możemy żyć tu razem z Żydami. Grota Patriarchów jest podzielona jak całe miasto: na część żydowską i muzułmańską, każda ma osobne wejście.

Tymczasem muezzin skończył już swoje modły. Razem z przewodnikami wchodzę na hebroński bazar. To serce miasta. Trudno uwierzyć, ale w środku dnia świeci pustkami. Tylko niektóre sklepiki są otwarte. Pomiędzy zielonymi, zamkniętymi wierzejami biegają bezpańskie koty, widzę, że przyglądają mi się zaciekawione arabskie dzieciaki. Bazar w zasadzie jest zamknięty - mówi Rami. Od kilku tygodni nie mamy kontaktu z innymi miastami palestyńskimi. Interes się nie kręci. Normalnie to miejsce tętni życiem a przekrzykujących się kupców słychać z daleka.. Dzisiaj jest inaczej. Ludzie nie handlują, nie kupują, nie zarabiają. A wszystko przez garstkę żydowskich osadników - podkreśla Palestyńczyk. Przystajemy przed jednym z nielicznych otwartych stoisk. Sympatyczny, ciągle uśmiechnięty sprzedawca tłumaczy cierpliwie jak przyrządzić jedną z tradycyjnych arabskich potraw. Częstuje mnie bardzo słonym, owczym serem. Krzywię się z niesmakiem. Arab się śmieje, ale zaraz robi się poważny. Zamykam. Nic dzisiaj nie zarobiłem. Ostatnio nikt tu nie przyjeżdża a poza tym pozwalają mi otworzyć sklep tylko na kilka godzin - narzeka. Idziemy dalej, przy wyjściu z bazaru widzę znudzonych izraelskich żołnierzy. Rami, chyba celowo, mówi przy nich głośno: Mają tu ponad dwa tysiące żołnierzy. Cała armia broni kilkuset osadników. Nie mogę tego znieść. My rządzimy tym miastem a oni panoszą się tutaj i robią co chcą, ostatnio wprowadzili nawet godzinę policyjną.

Palestyńczycy przejęli władzę w Hebronie na początku 1997 roku na podstawie traktatu z Oslo i późniejszego porozumienia podpisanego przez rząd izraelskiego premiera Netanjahu. Umowy te zawierają zgodę Palestyńczyków na istnienie żydowskiej części miasta. Problem jednak w tym, że wśród kilkuset izraelskich osadników nie brakuje zaciekłych fanatyków, pełnych nienawiści i żądzy zemsty. Ich chronione przez armię domy sąsiadują z siedzibami islamskich fundamentalistów. Iskra konfliktu może zapalić się w każdej chwili, a nowa palestyńska intifada spowodowała, że przez centrum Hebronu przebiega prawdziwa linia frontu. Na środku skrzyżowania widzę resztki spalonego samochodu. Z boku, wzdłuż drogi porozbijane stragany, trochę potłuczonego bruku. Dzień wcześniej palestyńska młodzież rzucała tu kamieniami w izraelskich żołnierzy. Ci odpowiedzieli gumowymi kulami. Na pierwszej linii zawsze stoją dzieciaki, które często nie mogą przeżyć uderzenia takiego pocisku. To już druga intifada ( dosłownie: "strząśnięcie") czyli palestyńskie powstanie. Pod koniec 1987 roku świat zobaczył w telewizji palestyńskich chłopców, którzy zamiast do szkoły szli na rogatki miast Zachodniego Brzegu Jordanu i Strefy Gazy i strzelali z proc do żydowskich żołnierzy. Wtedy reakcja Izraela była bardzo gwałtowna. Zginęło wielu ludzi. Teraz sytuacja jest podobna, a jeszcze latem wydawało się, że pokój jest blisko.

Mój przewodnik po Hebronie prowadzi mnie do domu gdzie mieszka piętnastoletni Bilal. Rosły chłopak z uśmiechem pokazuje rany jakie odniósł w starciach z żołnierzami. Rzucałeś w nich kamieniami - pytam. Nie, patrzyłem jak robią to moi koledzy, przyglądałem się z daleka -odpowiada. Nie wierzę w to co mówi. Jestem przekonany, że zawsze jest na pierwszej linii, a on jakby na potwierdzenie moich myśli unosi obandażowaną rękę z palcami ułożonymi w znak zwycięstwa. Na tej samej ulicy bawi się jeszcze kilkoro całkiem małych dzieci. Najpierw przyglądają się z oddali a później podchodzą bliżej. Zastanawiam się czy one też będą miały swoją intifadę. Rami i Zacharija pokazują gdzie jest siedziba władz palestyńskich w Hebronie. Jestem umówiony z burmistrzem miasta. Czekając na audiencję, zastanawiam się jak urzędnicy reagują na eskalację przemocy po obu stronach. Czy ich poglądy zgadzają się z oficjalną, pokojową retoryką ich lidera Jasera Arafata? W oczekiwaniu towarzyszy mi para rzeczników prasowych burmistrza. Mają niewiele ponad 30 lat. Palestyńczycy są gościnni. Pijemy mocną arabską kawę. Siedzimy w obszernym biurze. Na ścianie w rogu zwraca uwagę duży portret Arafata z ręką uniesioną w pozdrowieniu. Nie włączam magnetofonu. Wafa Obeidat i Allam Ashhab są bardzo rozmowni bez podstawionego mikrofonu. "Straciliśmy cierpliwość - mówi Wafa. Jak długo można negocjować z Izraelczykami. Robimy to od prawie dziesięciu lat. Wtóruje jej kolega. Nie można żyć dalej w takich warunkach. Jesteśmy dalej obywatelami drugiej kategorii. Administrujemy tym terenem, ale faktycznie armia izraelska jest tutaj nadal. Kontroluje drogi, kontroluje ludzi, dopóki będą tutaj ci osadnicy nie będzie pokoju" - podkreśla Allam podnosząc głos. Mali chłopcy z kamieniami naprzeciwko uzbrojonych żołnierzy, telewizja to lubi. Nie uważacie, że te dzieciaki giną na darmo, że w ten sposób marnujecie ostatnie lata dochodzenia do pokoju? - pytam z zaczepką w głosie. Dopóki nie będzie państwa palestyńskiego ten pokój nie ma sensu. Dziś wiemy, że tylko dzięki intifadzie możemy coś osiągnąć - upierają się Wafa i Allam.

W końcu zostaję zaproszony do gabinetu burmistrza. Mustafa Abdel-Nabi Natsche jest ponad 60-letnim mężczyzną o uważnym spojrzeniu. To pod jego nadzorem znajdują się wszystkie miejskie służby. Czy naprawdę intifada to jedyny środek do osiągnięcia waszych celów? - pytam, łudząc się jeszcze, że przynajmniej ten starszy człowiek zaprzeczy. Nie zaprzecza. Nie ma innego wyjścia, zrozumieliśmy, że tylko w ten sposób możemy zmusić Izrael do respektowania naszych praw. Poza tym, chcemy, żeby wreszcie nasi arabscy bracia w innych krajach tego regionu rzeczywiście nas poparli a Stany Zjednoczone stały się prawdziwym mediatorem w tym konflikcie, a nie sojusznikiem państwa żydowskiego. Tutaj w Hebronie jesteśmy przekonani, że tylko na ulicy można wywalczyć pokój, rzeczywisty pokój - burmistrz podkreśla ostatnie słowa. Czego możemy spodziewać się w najbliższym czasie? - na tak postawione pytanie, pan Natshe odpowiada: Izrael wycofał się z południowego Libanu. Myślę, że także Palestyna osiągnie w końcu niepodległość a Izraelczycy zaczną wreszcie traktować nas poważnie a nie bawić się w negocjacje, które prowadzą donikąd.

Rozmowa skończona. Opuszczam Hebron pozbawiony złudzeń. Przyjechałem do tego szczególnego miejsca z nadzieją, że rzeczywistość jest mniej czarna niż się wydaje. Wyjeżdżam z myślą, że można oczekiwać najgorszego. W drodze powrotnej do Jerozolimy kolejne posterunki palestyńskiej policji chronione workami z piaskiem, kolejne blokady izraelskiego wojska. Znowu nie możemy przejechać, znowu szukamy bocznego dojazdu do autostrady. Mój taksówkarz jest Arabem z Jerozolimy. Mówi, że ma obywatelstwo izraelskie. Okazuje się, że to nic nie znaczy. Jest potencjalnym napastnikiem, potencjalnym samobójcą z ładunkiem wybuchowym. Wieczorem tego samego dnia w Jerozolimie obserwuję demonstrację osadników żydowskich z Gazy i Zachodniego Brzegu. Domagają się zdecydowanej akcji przeciwko palestyńskiemu powstaniu. Krytykują premiera Baraka. Na transparencie widzę napis: BARAK idź do domu, zanim MY stracimy nasz dom. W grupie protestujących stoi Jonathan. Ma około 35 lat. Mieszka w drodze do Hebronu. Za pasem ma pistolet. Nosi go ze sobą, bo boi się palestyńskich zamachów. Opowiadam mu o tym co usłyszałem w Hebronie a Jonathan uśmiecha się pod wąsem i mówi: Chyba tylko wojna może rozwiązać nasze problemy. Do czego doprowadzi druga palestyńska intifada? Słynny brytyjski historyk Timothy Garton Ash napisał kiedyś, analizując konflikt w byłej Jugosławii, że jeśli ludzie naprawdę nie mogą żyć ze sobą w pokoju, lepiej żeby żyli osobno. Na Bałkanach w końcu 20-tego wieku powstało kilka małych państw narodowych z wyraźną większością etniczną. Proces ich wyodrębnienia się był bardzo krwawy i kosztował życie wielu ludzi, ale chyba dopiero teraz , na przełomie wieku jest szansa na pokój w tym rejonie. Konflikt palestyńsko-izraelski wydaje się nie mieć rozwiązania. Ludzie nie mogą i nie chcą żyć razem. Nie mają też, na razie, szansy by pożyć osobno.

Jerozolima - Hebron 12-17 listopada 2000, Robert Kalinowski RMF FM