Polskie stocznie i Traktat Lizboński to dwie odrębne sprawy. Ale Komisja Europejska powinna zdawać sobie sprawę, że prezydent będzie podejmował decyzję o podpisaniu traktatu w kontekście politycznym - ostrzega szef Radosław Sikorski. We wtorek rząd zdecyduje, czy skierować do Rady Unii Europejskiej wniosek, by to ona, a nie Komisja Europejska, zajęła się sprawą pomocy publicznej dla stoczni.

Obydwie sprawy mają kontekst europejski - mówi Sikorski:

We wtorek rząd zdecyduje, czy skierować do Rady Unii Europejskiej wniosek, by to ona, a nie Komisja Europejska, zajęła się sprawą pomocy publicznej dla polskich stoczni. Wniosek taki przygotował minister skarbu. Na mocy unijnego prawa Polska może skorzystać z możliwości przekazania sprawy polskich stoczni do decyzji rządów krajów Unii.

Dotychczas sprawą stoczni zajmowała się Komisja Europejska. Przedstawiciele Komisji wyrażali opinię, że jedyną szansą na powstrzymanie decyzji KE o zwrocie pomocy publicznej, którą otrzymały polskie stocznie, byłaby interwencja polityczna. Zwrot pomocy publicznej może oznaczać dla zakładów upadłość.

Artykuł art. 88 ust. 2 unijnego Traktatu stanowi, że na wniosek kraju członkowskiego Rada UE może jednomyślnie zatwierdzić pomoc państwa, na zasadzie odstępstwa od surowych unijnych reguł, jeśli wyjątkowe okoliczności uzasadniają taką decyzję.

KE musiałby się takiej politycznej decyzji podporządkować. Rzecznik KE Jonathan Todd przyznał, że w przeszłości były już - choć nieliczne - takie przypadki.

Okazją byłoby najbliższe spotkanie unijnych ministrów rolnictwa we wtorek 15 lipca - dzień przed zapowiadaną przez KE negatywną decyzją w sprawie stoczni w Szczecinie i Gdyni (ws. Gdańska KE dała Polsce czas do września).

Nawet jeśli do wtorku Polsce nie udałoby się przekonać pozostałych krajów UE do uratowania polskich stoczni, mechanizm przewidziany w Traktacie mógłby odsunąć wydanie negatywnej decyzji KE - o trzy miesiące.