To bardzo zły pomysł - tak zgodnie posłowie całej opozycji komentują decyzję Radosława Sikorskiego, by państwo zatrudniało małżonków ambasadorów na placówkach. O kontrowersyjnym pomyśle szefa MSZ pisze dziś "Wprost".

Źródło tygodnika w resorcie spraw zagranicznych tłumaczy, że to sposób na pozbycie się tak zwanego syndromu żony ambasadora. Chodzi o to, że żony dyplomatów często są osobami aktywnymi zawodowo, a po wyjeździe na placówkę prawo zabrania im podejmowania pracy i to powoduje ich frustrację.

Decyzji ministra broni - choć trudno aby było inaczej - rzecznik rządu, którego zadaniem jest tłumaczenie opinii publicznej właściwie każdej decyzji ministrów i premiera. Paweł Graś, choć nie słyszał o tej decyzji Radosława Sikorskiego, mówi: W bardzo wielu miejscach żony ambasadorów, żony dyplomatów pracują albo w ambasadzie, albo w jakimś innym miejscu, więc nie wydaje mi się, aby było to jakieś szczególnie rewolucyjne.

W innym tonie wypowiadają się posłowie opozycji. Chciałbym, aby ambasady zatrudniały fachowców, ekspertów i ludzi od dyplomacji - podkreśla Bartosz Arłukowicz z SLD. Żony sobie poradzą, są to kobiety aktywne - zaznacza.

Zgodnie wtóruje mu Mariusz Błaszczak z PiS, jednocześnie dodając: Najpierw została zatrudniona córka ministra finansów, pani Rostwoska, teraz okazuje się, że będą zatrudniane żony ambasadorów. Nie tędy droga, panie ministrze - apeluje szef klubu Prawa i Sprawiedliwości.

Rzeczywiście decyzja wydaje się co najmniej dziwna w kontekście nie do końca jeszcze wygasłej afery z zatrudnieniem córki ministra rostowskiego w gabinecie politycznym szefa MSZ.