Śledztwo w sprawie transportu tygrysów, które w październiku utknęły na polsko - białoruskiej granicy kolejny raz zostało przedłużone.

Zwierzęta jechały w skandalicznych warunkach z Włoch do Dagestanu. Miały ciasne klatki, były poranione, odwodnione i głodne. Przewoźnik nie miał też wymaganych dokumentów. Jeden z tygrysów nie przeżył transportu.

Śledztwo, które prowadzi Prokuratura Okręgowa w Lublinie, utknęło m.in. z powodu koronawirusa i co za tym idzie braku możliwości zrealizowania zagranicznej pomocy prawnej - powiedziała RMF FM prokurator Agnieszka Kępka. Chodzi o Włochy, Hiszpanię i Dagestan. Bez materiałów z tych krajów sprawy nie można zamknąć.

Jak na razie zarzuty ws. skandalicznych warunków transportu tygrysów, usłyszeli: Rosjanin, który odpowiadał za transport, oraz dwaj włoscy kierowcy, którzy przewozili zwierzęta. W tej grupie jest również Jarosław N., graniczny lekarz weterynarii z Koroszczyna. Zadaniem prokuratury zaniechał niezwłocznego sprawdzenia stanu zdrowia zwierząt, a tym samym - natychmiastowego podjęcia działań na rzecz ochrony tygrysów.

Poranione, głodne, przestraszone

Transport 10 tygrysów dotarł na przejście graniczne w Koroszczynie w sobotę 26 października ubiegłego roku.

Jak poinformował wtedy Główny Inspektorat Weterynarii, zwierzęta zostały wysłane z Włoch 22 października z zamiarem przewiezienia ich do Federacji Rosyjskiej (Dagestan).

Ciężarówka ze zwierzętami została przepuszczona przez polskie służby graniczne. Białoruskie służby graniczne odmówiły jednak wjazdu transportu, ponieważ przewoźnik nie miał wymaganych w tym kraju urzędowych certyfikatów weterynaryjnych wystawionych przez włoskie służby weterynaryjne. Dodatkowo kierowcy nie mieli aktualnych wiz.

Transport został cofnięty do Polski. Ciężarówka ze zwierzętami została umieszczona na terminalu w Koroszczynie. Jeden z tygrysów padł.



Opracowanie: