NFZ nałoży karę pieniężną na poradnię w Dąbrowie Górniczej, w której nie udzielono pomocy 11-letniemu Igorowi skarżącemu się na kłopoty z oddychaniem.

NFZ przeprowadził wnikliwą kontrolę, wykazano nieprawidłowości i zgodnie z taryfikatorem zostanie nałożona kara na świadczeniodawcę - powiedziała RMF FM Małgorzata Doros, rzeczniczka śląskiego oddziału NFZ. Fundusz na razie nie zdradza szczegółów ani wysokości kary.

Wiadomo, że nieprawidłowości jest kilka, a najpoważniejsze dotyczą właśnie sprawy 11-letniego Igora. Chłopca w maju odesłano z dąbrowskiej poradni bez udzielenia mu pomocy. Mamie kazano pojechać do szpitala do Sosnowca taksówką, choć poradnia dysponowała karetką. Igor w drodze do szpitala na przystanku autobusowym zemdlał. Zabrało go stamtąd pogotowie.

Dochodzenie w sprawie ewentualnego narażenia na niebezpieczeństwo życia lub zdrowia dziecka prowadzi też policja pod nadzorem prokuratury.

11-letni Igor, cierpiący między innymi na padaczkę, poczuł się źle po tym, jak kolega podczas zabawy uderzył go w klatkę piersiową. Chłopiec miał kłopoty z oddychaniem. Matka zabrała dziecko do poradni, która świadczy usługi w ramach nocnej i świątecznej opieki medycznej.

Powiedziałam pani w rejestracji, co się stało, że syn miał uraz klatki piersiowej, że nie może oddychać, że jestem sama. Wtedy przyszła druga pani, podejrzewam, że pani doktor. Stwierdziła, że jest to przypadek nagły, kwalifikuje się na chirurgię i powinnam udać się do Klimontowa (Centrum Pediatrii w Sosnowcu Klimontowie - przyp. red.). Usłyszałam, że karetki nie dostanę, powinnam wezwać sobie taksówkę - opowiadała nam pani Marta, matka Igora. Dodaje, że 20 minut później jej syn leżał nieprzytomny na przystanku. Stamtąd do szpitala dziecięcego zabrało go pogotowie.

Piotr Ziętek, prezes poradni tłumaczył, że dziecko nie wymagało transportu sanitarnego. Nie wymagało żadnej porady. Na monitoringu widać, że przyszło i wyszło o własnych siłach - opisywał. Podkreśla, że chłopca widziała lekarka i był on badany. Matka jednak tego nie potwierdziła. Syn nie został nawet dotknięty, nikt nie zrobił mu EKG, nie zmierzył mu ciśnienia. Nikt do niego wyszedł. Nawet nie zapytali, jak ma na nazwisko - wyliczyła pani Marta.

Według prezesa poradni, obsada lekarska w przychodni była taka, jaka być powinna, a nawet większa. Na pokładzie znajdowała się jeszcze jedna pani doktor, która przyjechała odwiedzić męża, czyli było trzech lekarzy i trzy pielęgniarki - mówił. Jak się okazało, to właśnie pani doktor, która formalnie nie miała dyżuru, widziała Igora. Na miejscu do dyspozycji była też karetka. Stan dziecka nie wymagał jednak transportu sanitarnego - podkreśla prezes.

(mpw)