12-osobowa rosyjsko-estońska załoga na frachtowcu "LEMO" cumuje w szczecińskim porcie. Marynarze od miesięcy nie otrzymują od armatora wynagrodzenia za pracę. Jedyne pieniądze, jakie dostali, to 300 dolarów zaliczki na początku kontraktu.

Armator stosuje taktykę rotacyjnej zmiany kilku członków załogi i płaci tylko tym, którzy schodzą ze statku. Niestety, w poprzednim porcie pieniądze nie zostały wypłacone i dwóch marynarzy odmówiło zejścia z pokładu. Do Szczecina przypłynęli jako pasażerowie. W sprawie załogi frachtowca interweniował inspektor ITF - międzynarodowego związku zawodowego marynarzy.

Sytuacja dotyczy wszystkich na tym statku, począwszy od kapitana na kucharzu kończąc. Mają jedzenie, mają spanie i tak sobie pływają, wierząc, że armator na koniec kontraktu im zapłaci - mówi Adam Mazurkiewicz z ITF.

Marynarze, którzy zejdą na ląd w Szczecinie, na pewno pieniądze dostaną. Problem jednak z tymi, którzy będą schodzić za tydzień w rosyjskim Wyborgu, bo nie ma sposobu na dostarczenie na statek gotówki w innej walucie niż rosyjskie ruble. Dlatego właśnie staramy się zabezpieczyć pieniądze dla nich już teraz w Szczecinie.

Statek można wprawdzie aresztować i starać się zmusić właściciela do wypłaty wynagrodzeń, ale estoński armator jest na krawędzi bankructwa i istnieje poważna obawa, że porzuci swój statek. Zrobił tak już z dwoma innymi swoimi jednostkami w Afryce północnej i Hiszpanii.